Restless
Henrietta Berks
OD Robin CD Oliver
Robin spojrzała na chłopaka, czując jak jej ciśnienie skacze coraz wyżej. Zachowaj spokój Robin, nic się nie dzieje. Ten... Typ, kto to był? Gwałtownie odwróciła głowę, widząc jak sobie nie radzi. Szybko obejrzała się za czymś i złapała za pokrywkę od kosza na śmieci. Zaczęła podchodzić do nich. Jak tylko usłyszała syreny, zaczęła biec.
- HEJ!
Krzyknęła w stronę wilka, który jak tylko się odwrócił do niej, dostał od pokrywki. Cień rozpłynął się, uciekając po ziemi do środka. Dziewczyna sapała ciężko i odwróciła się do leżącego mężczyzny.
- Dzięki... I... Nic ci nie jest? - Spytała, wyciągając rękę w jego stronę.
- Nie, nie. Cały jestem. - Złapał dziewczynę i podniósł się ze stękiem za jej pomocą. Robin spojrzała na niego i zamarła na chwilę.
- Jesteś ranny...
- Przeżyje, jak tylko przyjedzie karetka, poproszę o zmianę opatrunku. Co się stało? Pracujesz w tym budynku?
Wskazał głową na kasyno. Dziewczyna odwróciła głowę i wzdycha cicho.
- Tak, pracuje tam. Zaraz... - Odwróciła się do niego. - Kim ty jesteś?
- Ja? - Wskazał na siebie. - Jestem Oliver. Pracuje dla policji.
- Ja jestem Robin. Co ty tu robisz? - Dopytywała. No trochę mu życie zawdzięczała. Nie spodziewała się, że ktokolwiek jej pomoże i to z tak dobrym wyczuciem czasu.
- Czy możemy o tym porozmawiać potem? - Stwierdził twardo. - Musimy się dowiedzieć, czego tamci chcieli. - Poprawił ubrania. - Możesz mnie wpuścić do środka? Tak z dala od oczu innych ludzi?
Robin przytaknęła i pokazała mu głową, żeby poszedł za nią. Skierowała się w stronę wejścia, którego przed chwilą wybiegła.
- Przepraszam, nie mogę Cię wpuścić.
Oliver momentalnie złapał za kurtkę i wyciągnął jakiś identyfikator.
- Jestem detektywem policyjnym. Ona jest ze mną. - Wskazał na Robin. Mężczyzna za taśmą przytaknął i podniósł parce taśmę, żeby mogła wejść do środka. Jednak dziewczyna po prostu szła przed siebie, jakby była nieobecna. Jej stanowisko... Podeszła do niego, patrząc na rozwalone karty. Zmarszczyła brwi, patrząc na nie. Coś jej nie grało. Złapała za swoje rękawiczki z pracy i zaczęła je nerwowo układać.
Robin?
Dziewczyna nerwowo zaczęła tasować karty, układając je na miejsca. Znowu miała to niepewne uczucie, jakby coś widziała, ale za razem była zbyt ślepa na to. Pewnie będzie mieć spore problemy jak skończy i nic nie znajdzie.
Co ona robi, nie powinna dotykać miejsca zbrodni!
Czekajcie.
Dziewczyna zatrzymała się, trzymając w ręce kartę.
- Robin?
Dziewczyna odwróciła się do Olivera. Wyglądała na nieźle wystraszoną.
- Co się stało? Wyglądałaś na...
Dziewczyna odwróciła kartę w jego stronę, żeby mu przerwać. Pozory mylą, to nie była karta, to było zdjęcie. Zdjęcie jakiegoś pracownika z podpisem.
- "Głupiec". - Robin spojrzała na kartę. - To karta Tarota.
Policjanci spojrzeli na siebie. Oliver sam podszedł do dziewczyny i wziął kartę.
- Coś sugerujesz?
- Znam go! Pracuje z nami. Był jednym z ludzi, którego zapewne zabrali. Musimy dostać się do kamer. Może coś tam będzie.
Odwróciła się i poszła w stronę kamer. Oliver po prostu ruszył za nią.
- Nie mam pojęcia. Ale zaatakował moje miejsce. Jeśli ktoś zadziera z moją pracą, zadziera też ze mną. Ale nie dam radę bez pomocy. - Odwróciła się do niego. - Wiem, że policja się tym zajmie, ale jestem prawdopodobnie aktualnie jedyną osobą z kasyna, która może pomóc wam. Możemy się tak umówić?
Od Oliver CD Robin
- Gdzie jest tylne wyjście? Gdzie poszła tamta dziewczyna? - spytałem. W odpowiedzi dostałem niemrawe wskazanie na drzwi. Byli przerażeni. Większość pewnie pierwszy raz w życiu znajdowała się w takiej sytuacji. Kilku z tych młodszych się popłakało - Zaraz tu wrócę. Obiecuję. - powiedziałem wychodząc z budynku. Przy okazji zadzwoniłem po wsparcie i karetki gdy złapałem zasięg. Zaraz na wyjściu od razu zobaczyłem dziewczynę. Chciałem ją zawołać ale wtedy z ciemności wyłonił się drugi kształt. To wilk? A może lis? Nie, to coś to chyba pies i definitywnie nie jest przyjaźnie nastawiony do dziewczyny. Zareagowałem szybko. Zgarnąłem z ziemi przy budynku zardzewiały pręt. W kryzysowej sytuacji wszystko może się okazać przydatną bronią. Niepewny tego do czego ten pies jest zdolny, podszedłem powoli w stronę dwójki. Zakradłem się do stwora od tyłu i zdzieliłem go po łbie prętem. Spojrzałem na dziewczynę póki stwór był oszołomiony przez moment - Schowaj się - krzyknąłem do niej i nie musiałem czekać długo na reakcję. Robin, mimo że wystraszona, pobiegła za budynek przeczekać to i odsapnąć na moment.
- Zostaliśmy sami - stałem nad tym czymś, trzymając mocno pręt w dłoni. Był mocno zdenerwowany. Niski warkot stawał się coraz bardziej słyszalny z kolejnym krokiem tego czegoś w moją stronę. Wiedziałem że na mnie skoczy, teraz tylko trzeba było wyczekać kiedy. Nagle to się stało. Ostre zęby zbliżyły się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, ale trzymając pręt poziomo, obiema rękami udało mi się powstrzymać jego szczęki od wgryzienia się mi w gardło. Pies nie mógł przez sekundę zrozumieć co się właściwie stało. Nadal zaciskał mocno zęby, ale nie mógł przebić się przez metal. Zwierz przez chwilę spróbował się cofnąć, żeby móc się uwolnić, ale w tym momencie pchnąłem go z całej siły i przewróciłem na bok. Kolanem przycisnąłem do ziemi łapy którymi wierzgał, starając się uwolnić, a pręt wyciągnąłem na chwilę z jego paszczy, żeby przycisnąć go do szyi zwierzaka. Nie mogłem przestać czuć że jest pokryty jakąś mazią. Jakby wyszedł właśnie z wanny oleju, który cieknie z niego teraz wiecznie.
- Paskudny jesteś - mruknąłem, siłując się ze stworem. Na ułamek sekundy spojrzałem się w stronę gdzie uciekła Robin, żeby się upewnić że dalej tam jest. Bardzo prawdopodobne było że piesek jednak mógł okazać się polować na z kolegami. Ten jeden moment obrócił tor walki całkowicie. Bestia wydała z siebie warkot i tylnymi łapami zaparła się o mój brzuch, zrzucając mnie z siebie. Przecięła się tym pazurami przez moje ubranie, zostawiając mnie z czerwonym śladem na skórze. Ręce mi się zatrzęsły z bólu co zluzowało ucisk na szyi psa i udało mu się ode mnie uwolnić. To coś poruszało się tak szybko. Nawet się nie zorientowałem, kiedy wylądowałem na ziemi, a łapy psa naciskały mi na świeże rany na brzuchu. Stał na mnie. Jego pysk był tak blisko mojej twarzy. Zbierał się do zagryzienia mnie. Miałem wrażenie że to chyba mój koniec. Może dlatego mnie tu ściągnął ten sen? Może dlatego był taki żywy? Bo to miejsce mojej śmierci? Chyba nie ma co tak dramatyzować. Ze wszystkiego da się wyjść. Ale czegoś takiego? Zamknąłem oczy. Byłem gotowy na wszystko, jednak nic się nie działo. Odważyłem się na moment spojrzeć na mojego prawdopodobnie przyszłego mordercę. Nie widziałem ostrych zębów i świecących oczu wpatrujących się we mnie. Pies nastawił uszy i krążył wzrokiem za czymś znajdującym się za płotem. Wtedy do moich uszu też dotarł nowy dźwięk Syreny policyjne
Od Robin CD Chętny
Dzisiejszy dzień, zaczynał się dosyć normalnie. Robin wstała o trzynastej, jak zwykle, odkąd ma nocne zmiany w kasynie, czyli praktycznie od zawsze. Siedziała w swoim pokoju przed lustrem, trzymając wsówkę do włosów w zębach, układając włosy w kok. Był to jeden z wymogów w kasynie. Jak masz długie włosy, musisz mieć jej spięte, albo ściąć. Brunetce nie chciało się szukać nowych rytuałów porannych z krótkimi włosami, więc zrezygnowała z tej opcji. Spojrzała na soczewki do oczu i założyła je, żeby móc zdjąć okulary i nałożyć makijaż na siebie.
- Kochanie, obiad na stole! Czy powinnam powiedzieć obiado-śniadanie?
Robin nieźle się wystraszyła, kiedy usłyszała głos swojej matki z kuchni. Zapomniała, że przyjechała na kilka dni. Złapała spinkę z zębów i upięła włosy, żeby się trzymały. Delikatnie wyjęła kilka kosmyków włosów, żeby upięcie nie było ulizane.
- Zaraz zejdę! Skończę tylko się szykować! - Krzyknęła z pokoju, łapiąc za puder i zaczęła nakładać na siebie lekki make-up. Tak... Jej rutyna, była... No cóż... Rutyną. Nigdy nie wyszła spoza planu, zawsze wszystko, było na swoim miejscu, dzięki czemu wiedziała czego się spodziewać, co robić i jak robić. Nic nie mogło pójść nie tak, kiedy wszystko robiła tak, jak było zapisane już w jej małym grafiku. Gdy się upewniła, że wygląda dość dobrze, zdjęła szkła kontaktowe, wytarła delikatnie ścierką swoje okulary i je założyła. Złapała za torbę, idąc do kuchni. Minęła drzwi do drugiego pokoju, stając w jadalni, która była połączona z kuchnią. Spojrzała na kobietę. Starsza, widać było już jej kosmyki siwiejących włosów pośród kruczego koloru na głowie, małe, zielone oczy i opalona cera.
- Robin! Piękna jesteś jak zawsze!
- Mamo, nie powinnaś być w pracy o tej godzinie? - Dziewczyna przytuliła się ze swoją mamą i złapała za tosty z serem. Usłyszała śmiech.
- Chciałam z Tobą porozmawiać.
Robin wywróciła oczami, wlewając sobie mleka do kawy. Kolejna część jej rutyny, zrobienie sobie delikatnej kawy na rozbudzenie, przy okazji mogła chociaż próbować ignorować swojego rodzica. Zawsze zaczynała od tego. Kolejny powód, dlaczego przestała rozmawiać z mamą. Docenia to, że ją adoptowała, ale...
- Musimy ci znaleźć współlokatora.
...Ta rozmowa była tą jedną rzeczą o której Robin nie chciała rozmawiać.
- Mamo, mówiłam ci...
- Ale posłuchaj. Znalazłam kilku fajnych, którzy mogą ci się spodobać! Przystojni, inteligentni... Nie byłabyś sama. Pamiętam jeszcze, jak chciałaś poznać jakiegoś rycerza na białym koniu.
Robin odłożyła talerz, biorąc głęboki wdech. Odwróciła się do kobiety i skrzyżowała ręce.
- Mamo. Doceniam, że się o mnie martwisz. Jednak po pierwsze, miałam wtedy 15 lat. Po drugie, nie chce z nikim mieszkać. Dobrze mi jest samej. Poza tym, nie widywałabym się z współlokatorem, moja praca jest zbyt wymagająca.
- Powinnaś dać chociaż im szansę! Nie możesz siedzieć sama w domu, ludzie w twoim wieku bawią się, imprezują, sypiają z kochankami.
- Tak. - Potwierdziła słowa swojej opiekunce. - Mówisz o imprezowiczach. Może ty to robiłaś, zanim mnie wzięłaś z domu opieki, ale nie mam zamiaru robić tego samego.
Robin wzięła gumę do żucia i wzięła dwa paski do ust. Spojrzała na mamę, która przygnębiona złapała za twarz córki.
- Po prostu się martwię o Ciebie, złotko...
- Tak, wiem. I za to Cię kocham.
Dała mamie buziak w policzek.
- Ale mam za dobrą rutynę w swoim życiu, żeby nagle ją zmieniać imprezami, czy fajerwerkami. Wrócę późno!
Zamknęła drzwi za sobą, biorąc głęboki wdech. To nie jest tak, że nie miała znajomych, miała. W pracy, gdzie mało kiedy gadała z kimkolwiek, ale zawsze mogła rzucić na kogoś spojrzenie, przywitać się. Na lekcjach Judo też ma znajomych, wita się z nimi, mówi z nimi o treningu. Nigdy nie potrzebowała bliższych relacji. Żyła swoją rutyną, która jej dawała motywację. Robin stanęła przed przystankiem, wyciągając swój pamiętnik i zaczęła pisać początek dnia. Gdyby ktoś czytał jej dziennik, widziałby, że cały czas jest taki sam.
23.xx.20xx Godzina 13:21
Jak zawsze wstałam o 13, ubrałam się w luźne rzeczy, aby było mi prościej się przebrać w kasynie. Mama znowu zaczęła ze mną temat o posiadaniu współlokatora. Nadal nie umiem zrozumieć, dlaczego tak jej zależy. Rozumiałabym, jakbym miała problemy z pieniędzmi, albo z pracą, jednak moja rutyna mnie jeszcze nie zawiodła, więc nie wiem po co cały czas o tym wspomina. Za kilka minut przyjeżdża mój autobus, więc napisze pewnie o 2 rano.
Każdy dzień tygodnia jest praktycznie identyczny, tam generalnie jest wizyta rodziców, inna knajpka, gdzie zjadła posiłek, jakieś przemyślenia apropo następnego dnia... Pasowało jej to. Żadnych niespodzianek, codzienność, która ją prowadzi przez dzień. Po chwili, przyjechał jej autobus. Schowała pamiętnik do torby i usiadła w pojeździe, jak zawsze przy oknie. Założyła słuchawki, zaczynając słuchać swojego ulubionego wykonawcy. Spojrzała na wiadomości, widząc jakieś kolejne dramy z wampirami. Od razu zmieniła stronę, szukając czegoś ciekawszego. Czy przejmowała się tym, co się dzieje między ludźmi, a nadistotami? Niezbyt. Żaden z nich nie jest w jej życiu, nie są w jej kole, nie potrzebuje szukać problemów bez powodu. Niech się dzieje pośród nich co chce, tylko niech nie mieszają w to niewinnych ludzi.
*************
Robin po dłuższej jeździe, usłyszała swój przystanek. Wysiadła jak zawsze z busa, kierując się do kasyna. Lewa strona budynku, ta sama karta, ten sam kod, ten sam korytarz dla personelu. Wpisała swoje nazwisko w kartkę, otworzyła szafkę i założyła swój uniform. Tutejsze kasyno było w kolorach czerwonych, więc miała białą koszulę z czerwoną kamizelką, czarne spodnie i eleganckie buty. Poprawiła okulary, wyrzucając gumę do kosza. Skierowała się do wejścia do serca budynku, jednak przed, musiała się oddać do skanowania. Stanęła przed bramką, widząc dwóch osiłków, którzy na widok brunetki się uśmiechnęli.
- Hej Robin. Jak zawsze o czasie. Metale do pudełka i potem przez skaner.
- Znacie mnie tyle lat i dalej wątpicie?
- Procedury.
Robin się uśmiechnęła. Nic się nie zmieniło. Oddała kolczyki, telefon i przeszła przez skan. Jak zawsze czysta. Ponowna codzienność i kolejny znak, że wszystko będzie dobrze i takie same. Straż ją zanotowała, oddała rzeczy.
- Udanej pracy!
- Nawzajem!
Posłała im ciepły uśmiech i skierowała się do swojego stolika. Akurat był czyszczony i sprawdzany. Ten widok zawsze uspokajał Robin. To zawsze świadczyło o tym, że dalej będzie z górki. Jej grafik wciąż jest na miejscu. Gdy stolik był czysty, stanęła przed nim, odpaliła stolik. Szybko zebrali się ludzie. Klasycznie, pokazała ręce, rękawy były już podwinięte, zero kantowania. Otwiera świeżą paczkę kart, pokazuje na stole, że wszystkie są różne i zaczęła tasować. Zaczęła rozdawać karty i zaczęła słuchać. Gracze lubią rozmawiać podczas gier, jednak krupierzy nie mogli się odezwać, póki nie zostanie się zapytanym, może być to uznane za chęć używania kodów.
- TO JEST JAKIŚ ŻART! - usłyszała jak mężczyzna po lewej rzucił kartami, pasując i spojrzał na krupierkę.
- Valenti, szczęście ci nie dopisuje, nie rób z igieł, wideł.
- NIE! ONA EWIDENTNIE ROBI TO SPECJALNIE!
Robin się wyprostowała, mając ręce na stole. Kiedy są tego typu sytuacje, Robin ma pod stołem bardzo fajny guziczek, który wzywa ochronę. Ale jeszcze grzecznie czekała, woli nie mylić frustracji z agresją.
- Jak zawsze, przecież wy nigdy nic nie mówicie. Pewnie coś chowasz, prawda? Ja już was znam!
- Valenti!
- No spójrz na nią! Stoi, nic nie robi, tylko patrzy na mnie! NO POWIEDZ COŚ! A nie czekaj, przecież tak długo, jak Cię nie poproszę o coś, będziesz milczeć jak grób!
Musiała się tej techniki długo nauczyć. Ignorować słowa ludzi. Patrzyła na stół, nie mogła nawet na chwilę odwrócić wzroku. Mimo kamer, sama musiała upewniać się, że nikt nie podmienia kart na stole. Miała możliwość resetowania gier. Co każdą turę są inne karty, ponieważ zawsze mogły być podmienione. Użyte pudełko wraca do specjalnego kosza, gdzie przez specjalistów są sprawdzane i od nich zależy, czy karty się daje do ponownego użytku, czy nie.
- Tylko tasujesz karty, nic więcej! Łatwo jest ciebie zamienić, więc przestań oszukiwać!
Mężczyźni wstali, łapiąc znajomego i zaczęła się szarpanina. Robin do tego też przywykła. Najmniej przyjemna część w jej rutynie. Zawsze jest chociaż jeden stolik, który zwala winę krupiera za kantowanie. Dziewczyna sięgnęła po guzik pod stołem, żeby wezwać ochronę, ale...
W tym momencie, wysiadły światła.
Robin wyprostowała głowę, rozglądając się. Zapadła grobowa cisza, wszystko i wszyscy stanęli, nie wiedząc co się dzieje. Krupierzy prosili swoje stanowiska, żeby nikt nie ruszał się z miejsca i zaczęli iść powoli do personelu. Wszystko odgrywało się bez paniki ze spokojem. Kasyno ma również swoje procedury bezpieczeństwa, klienci zawsze muszą bezpiecznie stać, a po pracownikach nie może nic widać.
- Zostańcie tutaj. - Podała im kartę. - Podpiszcie się z numerami rachunku. Jakby był błąd nagły w danych, zwrócimy wam stawkę początkową.
Robin poszła do pokoju dla personelu. Zamknęła drzwi za sobą, wzięła głęboki wdech.
- Co jest, dlaczego wysiadł prąd?! - Odwróciła się energetycznie dość, patrząc na resztę pracowników.
- Nie wiemy jeszcze! Wygląda jak awaria.
- To niemożliwe, przecież sprawdzali zawsze.
- Może zwarcie jest?
- A co jeśli-
Usłyszeli wybuch. Robin wychyliła się, otwierając cicho drzwi, widząc jak jacyś ludzie, stanęli przed wyjściem z kasyna. Mieli na sobie maski, a po chwili za każdym z nich, ukazała się czarna, zwierzęco-podobna istota. Nie wyglądało to dobrze. Robin spojrzała na pracowników.
- Trzeba zadzwonić na policje.
- Odcięli nas, nie mamy zasięgu.
Robin zacisnęła ręce na klamce.
- Związać wszystkich.
Robin słysząc to, odwróciła się ponownie w stronę głównej sali. Odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej wyglądał na szefa całej ekipy. Jego maska przedstawiała sowę. Z jego pleców momentalnie ukazał się cienisty koń, który zaczął skakać przed ludźmi, żeby ich wystraszyć. Cienie, wraz z ich demonami, zaczęli łapać ludzi. Zobaczyła, że ktoś próbował uciec. Usłyszała strzał. Robin schowała się, zaciskając oczy, a gdy spojrzała znowu na miejsce strzału, leżał skulony mężczyzna, trzymając się za ranną nogę.
- Znaleźć personel! Oni będą wiedzieć, jakie są kody do skarbca!
Brunetka zamarła i spojrzała wszystkich za sobą. Zacisnęła mocniej rękę na klamce. Wpadła na nich, barykadując drzwi krzesłem i otworzyła im przejście awaryjne, ukryte za biblioteczką. No co? Każde kasyno ma jakieś sekrety. To jest zbudowane tak, żeby miał pod sobą wielki labirynt.
- Bądźcie cicho i nie wychylać się! Spróbuje sprowadzić pomoc. Schowajcie się.
Zamknęła za nimi i poszła do drzwi. Wzięła głęboki wdech, odblokowując drzwi. Otworzyła je. W tym momencie, usłyszała warkot za sobą. Odwróciła się, widząc jak wielki, czarny pies, ociekający jakby, patrzył na nią. Przełknęła ślinę, A gdy ten chapnął pyskiem, zamknęła drzwi, zaczynając uciekać ile sił w nogach. Cienisty towarzysz przebił się przez nie, goniąc dalej Robin. Dziewczyna momentalnie skręciła, odbijając się od ściany. Złapała za doniczkę i rzuciła w stronę wilka, ale ten dosłownie wsiąknął w ziemie. Przełknęła ślinę, łapiąc za klamkę z wyjścia ewakuacyjnego i szybko zamknęła za sobą, jakby dawało to cokolwiek i zaczęła biec dalej, chcąc go chociaż zgubić.
Pamiętacie jak była wspominka o tym, że póki jest rutyna, to się nic nie stanie?
To, co się dzieje aktualnie, nie było nigdy w jej rutynie.
<Chce ktoś pomóc dziewczynie, zanim Cień ją zabije?>
Od Emmy CD Everett, i lived btch
Charlie Campbell
Amanda Carter
Imię i nazwisko: Amanda Carter
- Często mówią na nią po nazwisku, czyli Carter;
- Do cholery jasnej, Carter znowu wyciągnęła swojego prawnika, żeby pracowała z nami;
- Ma tak naprawdę 168 cm, ale lubi zaokrąglać, i tak nie widać ;) ;
- Nie jest może znaną pisarką, ale pracuje ze znanym pisarzem, który ją bardzo wspiera, jak drugi ojciec praktycznie;
- Swoją pierwsza książkę zadedykowała ludziom, którzy się boją podążyć za marzeniami;
- Ma kontakty.
Od Ashley
Dziewczyna czując ostrze na swojej szyi, patrząc na Will'a, który wyglądał na ostro oszołomionego. Dziewczyna sama nie rozumiała za bardzo, co się dzieje wokół niej, wszystko działo się tak szybko tak... Niespodziewanie.
- Kassie, zostaw ją. To sprawa między nami. - Will próbował się wyrwać, na co kobieta tylko się zaśmiała, przyciskając ostrze do szyi Ashley.
- Niedługo będzie.
Ashley w tym momencie poczuła ostry ból przy szyi. Usłyszała krzyk Williama, który zaczął się szarpać. Dziewczyna tylko czuła, jak krew leci z jej szyi do jej ubrań. Coraz więcej i więcej krwi ulatywało... Nic już więcej nie widziała. Tylko ciemność. Ulatujące życie.
To była ta chwila, kiedy Ashley opadła nieprzytomnie na ziemię. Kassie puściła ciało dziewczyny, podchodząc do Williama.
- Na czym skończyliśmy...?
William wbił wzrok w ciało dziewczyny, czując jak zbiera mu się do łez. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Kompletnie osłabł, poddał się. Zamknął oczy, zaciskając zęby.
- Jak mogłaś...? - Wysyczał przez zęby. - JAK MOGŁAŚ?! - Wydarł się na kobietę.
- Nie mów mi, że naprawdę wolałeś jakąś szlamę ode mnie.
- Może nie wolał.
Sukkub odwrócił się, rozszerzając oczy. Dziewczyna wytarła krew z szyi, a jej włosy zaczęły zmieniać kolor na rudy, a oczy zrobiły się złote, niczym dwie monety. Wyciągnęła rękę, czując dalej spływającą krew po jej szyi. Zanim Kassie zdążyła zareagować, chodzący trup odskoczył za nią, łapiąc Williama i uwalniając z łańcucha, jednak zostawiając kajdany na jego rękach.
- Uciekaj, Will.
- Ashley, nie zostawię Cię!
- I TAK JESTEM MARTWA! - Zaczęła kaszleć. - Uciekaj! Już!
Odepchnęła go, robiąc ścianę ognia między sobą, żeby nie mógł przejść. Odwróciła się do Sukkuba, zapalając się.
- Dlaczego jeszcze żyjesz?!
Ash tylko się uśmiechnęła. Zaczęła powoli podchodzić do Kassie.
- Jestem od zawsze martwa, szmato.
- JAK ŚMIESZ MNIE TAK NAZYWAĆ!
Kassie się zamachnęła ostrzem w stronę piromantki, która uniknęła ciosu, łapiąc jej nadgarstek i zaciskając mocno.
- Skończmy to, Kassie. Nie chce z tobą walczyć.
Sukkub patrzyła na nią wściekła. Ashley uspokoiła swój płomień, patrząc na nią zła. Obie zamarły w tym właśnie momencie.
- Nie zabije cię. Daj mi po prostu odejść.
Puściła demonice i odwróciła się, sięgając do ściany ognia, żeby ją opuścić. Spojrzała na Kassie po raz ostatni spojrzała na dziewczynę i wściekła wyszła, nie oglądając się, zostawiając Ash samą. Dziewczyna zsunęła się po ścianie, łapiąc się za szyję, gdzie ulatywało coraz więcej krwi. Przeleciało jej każde wspomnienie. Jak poznała Williama, jak razem spędzali czas, kiedy wspierali siebie nawzajem, gdy widziała jego śliczny uśmiech na twarzy. Nie chciała, żeby patrzył na jej śmierć. Dobrze, że uciekł. Kolejne wspomnienie. Aideen. Kobieta, która ją zmanipulowała i wykorzystała, wymordowała jej rodzinę...
Czy tak wygląda życie? Jeśli tak, to nie chce więcej żyć...
Ashley zaczęła kaszleć, a jej ciało robiło się blade. Serce coraz wolniej biło, a jej oczy się przymykały.
Ostatni raz... Ostatni raz się żegnam z tym miejscem. Sama. Tak, jak być powinno.
Nora Fisher
Robin Jade
- Pisze pamiętnik;
- Czasami robi sobie covery w domu;
- Bez okularów nic praktycznie nie widzi;
- Nie obchodzi ją jej rodzina biologiczna;
- Nie miesza się w ludzkie życie, więc jeśli próbujesz ją w coś wciągnąć to musisz mieć dar przekonywania;
- Umie się bić, chodzi na dodatkowe zajęcia z Judo.