Henrietta Berks


Zapuść dziko rogi a zakryją ci świat i przesłonią powiekę.


Imię i nazwisko: Henrietta (Eti) Berks
Wiek: 27
Płeć: Agender
Rasa: Sukkub
Orientacja: AroAce
Zauroczenie: -
Partner: -
Charakter: Stworzonko grające przed społeczeństwem teatrzyk lekkoducha, który to niby wcale nie przejmuje się za zasłoną sceny swoimi małostkami. Swojej pracy oddaje się w skupieniu, odznaczając się sumiennością i starannością. Nie lubi źle wykonanych zadań. Ubóstwia poświęcanie jej uwagi a komplementy niemal odznacza na swej pełnej dumy piersi, z każdym kolejnym prężniejąc by wystawić się na piedestał. Mimo takiego upodobania wobec podziwu zdarza jej się odcinać nagle od wszystkiego, nie pozostawiając po sobie zupełnie niczego. Żadnego znaku życia. Siedzi w ciemnym pokoju udając, że jej nie ma i próbuje odzyskać własną siłę i równowagę. W szczególne dni ubierze się i umaluje tylko po to, by przyciągnąć wzrok, zamrugać oczkiem, wystawić filuternie nóżkę i nachylić się ku tobie z przesłodkim uśmiechem na wardze. Cóż tu dużo kryć, ma czasem potrzebę zabawić się kokieterią, ubrać w wymyślny strój i pograć na cudzym uczuciu. Bywa psotliwa. Nie omieszka zmodyfikować czyjejś pamięci, by sprawić sobie prezent, a komuś, niekoniecznie przyjemny dowcip. Czy jest mściwa? Oj jak kopnie raciczką... Swoich bliskich ceni wyjątkowo mocno, zrań kogoś a uciśnie ci piętę odciskiem, marę nocną nawiedzi, a za twym cieniem potoczy się sto bluzgów wypowiedzianych na wychodzonym dywanie salonu. Nie przepada za ludźmi, choć nie darzy ich wrogością, nie pała wobec nich również i sympatią a podchodzi do nich z rezerwą oraz gorzką oschłością, którą (bardzo próbuje) trzymać w ryzach. Sprawy innych osób zwykle ignoruje, uważając, że nie ma w nich żadnego udziału. Po co nazbyt się inwestować kiedy nie ma zysku? Coś się dzieje na ulicy? Cóż jej tam. Musiałaby być dostatecznie znudzona lub zirytowana by zareagować.
Praca: Pracownia artystyczna - rzeźbiarz
Umiejętności:
- ma smykałkę do tańca. Nie radzi sobie jednak dobrze z freestyle'm, a woli wyuczone kroki, taniec towarzyski
- nauczyła się szycia i rekonstrukcji strojów
Specjalna Umiejętność: Lekka modyfikacja pamięci i podsuwanie fałszywych wspomnień, które wydają się równie żywe, co te prawdziwe
Wygląd: Stworzenie wątłej budowy mierzące sobie 172cm wzrostu, a próbujące wysmuklić się nawet jeszcze mocniej przez skrojone kamizelki, wysokie spodnie i koszule z luźnym rękawem. To w nie lubuje się przywdziać, choć równie często woli wiszące, sprane ogrodniczki i pierwszy wyciągnięty z szafy t-shirt. Przez jasne, wrażliwe na światło oczy często spotkać ją można w szerokich okularach przeciwsłonecznych, a na nadgarstku zamruga wymęczona tarcza starego zegarka na wytartym, skórzanym pasku. Zamiast szpilek, które nosi wyjątkowo rzadko, zdecydowanie bardziej preferuje botki i sznurowane lakierki na lekkim podwyższeniu. Ma naturalnie proste włosy, które zakręca co (kiedy akurat zdąży) rano przed wyjściem z domu. Przy pracy często związuje je w koka, uwalniając jednak z pęt giętkiego sznurka grzywkę, która i tak w moment znalazłaby się założona za szpiczaste, odstające ucho. Na linii włosów, tuż za grzywką w czoło wrasta się para szaro-brązowych rogów przypominająca swoim kształtem półksiężyce. Pod prawym okiem znajduje się drobny pieprzyk, a na dłoni pozostała przeciągła, nierówna blizna od palca środkowego niemal do przegubu. Zza pleców wyglądają mięsiste czarne skrzydlicha o miedzianych błonach.
Rodzina:
Matka - Emilia zbliża się niespiesznym krokiem do swoich lat sześćdziesiątych. Swoje wolne człowiecze dni spędza dbając o niewielki ogródek i swoje sadzonki, a weekendami z nadzieją oczekuje wizyt swoich córek i wnucząt. To Henrietta wykazuje się największym zainteresowaniem, starając się pojawić czasem nawet w tygodniu. Mieszka blisko matki i zdarza się, że załatwia jej sprawunki.
Ojciec - inkub Jericho. Pojawiał się czasem by przypomnieć o swoim istnieniu, córka ma go jednak za niebytego.
Rodzeństwo - dwie starsze człowiecze siostry. Widuje je raczej od święta, nie mają zbyt wielu wspólnych tematów.
Inne:
- hobbystycznie pozuje do zdjęć (zwykle wyrzucając na to własne pieniądze)
- lubi chodzić na grzyby, chociaż sama nie znosi ich smaku
- ma swoją małą kolekcję martwych owadów i szczątek kostnych po zwierzętach
- boi się pszczół i os. Zwłaszcza żywych. W szczególności chodzących po niej
- interesuje ją burleska więc powoli sama próbuje się w takich klimatach, bywa na performersach by oglądać artystów przy pracy; jest zainteresowana teatrem, muzyką i ogólnie pojętą sztuką
- zajmuje się shibari
- gra w bierki jest jej ulubioną rozrywką. Chociaż partyjką w snapa też nie pogardzi
- raz na czas pomęczy się w ogródkowej ziemi
Autor: Bratek#5186 (discord)

OD Robin CD Oliver

     Robin spojrzała na chłopaka, czując jak jej ciśnienie skacze coraz wyżej. Zachowaj spokój Robin, nic się nie dzieje. Ten... Typ, kto to był? Gwałtownie odwróciła głowę, widząc jak sobie nie radzi. Szybko obejrzała się za czymś i złapała za pokrywkę od kosza na śmieci. Zaczęła podchodzić do nich. Jak tylko usłyszała syreny, zaczęła biec.
- HEJ! 
Krzyknęła w stronę wilka, który jak tylko się odwrócił do niej, dostał od pokrywki. Cień rozpłynął się, uciekając po ziemi do środka. Dziewczyna sapała ciężko i odwróciła się do leżącego mężczyzny.
- Dzięki... I... Nic ci nie jest? - Spytała, wyciągając rękę w jego stronę.
- Nie, nie. Cały jestem. - Złapał dziewczynę i podniósł się ze stękiem za jej pomocą. Robin spojrzała na niego i zamarła na chwilę.
- Jesteś ranny... 
- Przeżyje, jak tylko przyjedzie karetka, poproszę o zmianę opatrunku. Co się stało? Pracujesz w tym budynku? 
Wskazał głową na kasyno. Dziewczyna odwróciła głowę i wzdycha cicho.
- Tak, pracuje tam. Zaraz... - Odwróciła się do niego. - Kim ty jesteś?
- Ja? - Wskazał na siebie. - Jestem Oliver. Pracuje dla policji.
- Ja jestem Robin. Co ty tu robisz? - Dopytywała. No trochę mu życie zawdzięczała. Nie spodziewała się, że ktokolwiek jej pomoże i to z tak dobrym wyczuciem czasu.
- Czy możemy o tym porozmawiać potem? - Stwierdził twardo. - Musimy się dowiedzieć, czego tamci chcieli. - Poprawił ubrania. - Możesz mnie wpuścić do środka? Tak z dala od oczu innych ludzi?
Robin przytaknęła i pokazała mu głową, żeby poszedł za nią. Skierowała się w stronę wejścia, którego przed chwilą wybiegła. 


******

    Kiedy dotarli do głównej sali, był niezły syf. Stoliki z krzesłami poprzewracane, krew na meblach, rozbite szkło i zniszczone automaty. Robin na to patrzyła z żalem. Nigdy nie było takich sytuacji, zawsze było spokojnie... Na tyle, ile mogło być. Wszystko oczywiście było zabezpieczone już przez policje. Oliver podszedł do taśmy, ale policjant go zatrzymał.
- Przepraszam, nie mogę Cię wpuścić.
Oliver momentalnie złapał za kurtkę i wyciągnął jakiś identyfikator. 
- Jestem detektywem policyjnym. Ona jest ze mną. - Wskazał na Robin. Mężczyzna za taśmą przytaknął i podniósł parce taśmę, żeby mogła wejść do środka. Jednak dziewczyna po prostu szła przed siebie, jakby była nieobecna. Jej stanowisko... Podeszła do niego, patrząc na rozwalone karty. Zmarszczyła brwi, patrząc na nie. Coś jej nie grało. Złapała za swoje rękawiczki z pracy i zaczęła je nerwowo układać.

Robin?

Dziewczyna nerwowo zaczęła tasować karty, układając je na miejsca. Znowu miała to niepewne uczucie, jakby coś widziała, ale za razem była zbyt ślepa na to. Pewnie będzie mieć spore problemy jak skończy i nic nie znajdzie.

Co ona robi, nie powinna dotykać miejsca zbrodni!
Czekajcie.

Dziewczyna zatrzymała się, trzymając w ręce kartę.
- Robin? 
Dziewczyna odwróciła się do Olivera. Wyglądała na nieźle wystraszoną.
- Co się stało? Wyglądałaś na...
Dziewczyna odwróciła kartę w jego stronę, żeby mu przerwać. Pozory mylą, to nie była karta, to było zdjęcie. Zdjęcie jakiegoś pracownika z podpisem.
- "Głupiec". - Robin spojrzała na kartę. - To karta Tarota.
Policjanci spojrzeli na siebie. Oliver sam podszedł do dziewczyny i wziął kartę.
- Coś sugerujesz?
- Znam go! Pracuje z nami. Był jednym z ludzi, którego zapewne zabrali. Musimy dostać się do kamer. Może coś tam będzie.
Odwróciła się i poszła w stronę kamer. Oliver po prostu ruszył za nią.
- Wiesz, kto to mógł zrobić? - Dopytał dziewczyny.
- Nie mam pojęcia. Ale zaatakował moje miejsce. Jeśli ktoś zadziera z moją pracą, zadziera też ze mną. Ale nie dam radę bez pomocy. - Odwróciła się do niego. - Wiem, że policja się tym zajmie, ale jestem prawdopodobnie aktualnie jedyną osobą z kasyna, która może pomóc wam. Możemy się tak umówić?


<Oliver? Widzimy się za kilka lat>

Od Oliver CD Robin

    Nie wiem która była godzina kiedy obudziłem się, zalany zimnym potem. Nie powiem że człowiek nie byłby w stanie się do tego przyzwyczaić, ale niestety dla mnie zawsze jest tak samo. No bo jak mogę po prostu nie myśleć o tym? Ktoś umrze i teraz ja o tym wiem. Złapałem się za głowę i siedziałem chwilę zastanawiając się nad tym wszystkim. To wydawało się zbyt bliskie.
- Mam mało czasu - szepnąłem do siebie. To nie był przeciętny wypadek, jak zwykle. Nie byłbym w stanie zliczyć ile nocek zerwałem przez nieszczęśliwą kolizję samochodów, albo zawał serca. Tym razem to była strzelanina. Gdy ostudziłem się trochę, wyciągnąłem telefon i zacząłem notować wszystko co pamiętam. „Kasyno, awaria, atak, dwóch rannych, jeden zabity, cienie?”. Po stworzeniu tej krótkiej notatki próbowałem się skupić na wyglądzie pomieszczeń. Starczy tego spania, czas się brać za robotę. Podniosłem się gwałtownie i złapałem za laptopa. Stojąc przy biurku rozpocząłem poszukiwanie tego jednego, konkretnego kasyna. Po przejrzeniu wielu stron internetowych, galeria jednej z nich przykuła moją uwagę. Takie same krzesła, stoły i czerwony kolor.
- To tu - szepnąłem do siebie i złapałem za karteczkę samoprzylepną. Adres spisałem na niej i nakleiłem w miejscu pod klawiaturą laptopa, na której swoją drogą było już chyba więcej karteczek niż powinno mu pozwolić na normalne zamknięcie się. A jednak dawał radę. Nerwowo przejrzałem godziny otwarcia. Pamiętałem twarz jednej dziewczyny, chyba pracowała tam. Z zastanowieniem zajrzałem do zakładki „personel” na stronie z nadzieją znalezienia tej jednej osoby. - Mam nadzieję że to nie był klient. - mruknąłem pod nosem. To by nie miało sensu, jej strój wskazywał na to że pracowała chyba przy jednym ze stołów. Moment mi zajęło odnalezienie zdjęcia brunetki z dopisanym imieniem i nazwiskiem
- Robin. - dodałem do mojej miniaturowej notatki. We śnie stała blisko mnie przez moment. Może ona będzie mogła jakoś mi pomóc. Z westchnieniem opadłem na krzesło żeby jednak może chwilę odpocząć przed pracą. Kątem oka złapałem godzinę na zegarku. 4:57. Jeszcze godzina zanim wstanę. Czy jest sens w ogóle zasypiać?
*********
    W pracy na szczęście tego dnia wiele się nie działo. W miarę możliwości skończyłem swoje zajęcia i zebrałem się do domu trochę wcześniej niż zwykle. Nikt nie miał z tym problemu. Zwłaszcza że byli świadomi, że jeśli coś wypadnie to nawet z domu się tym zajmę. Kontrolując nieustannie czas spakowałem wszystko co może mi się przydać, łącznie z bronią, jednak przed wyjściem drugi raz się nad tym zastanowiłem. Po wejściu do auta, pistolet w pokrowcu schowałem do skrytki w aucie i ruszyłem w stronę kasyna. Niecałe 10 minut później stałem już przed wejściem i obserwowałem każdego klienta w kolejce, wyszukując znaków szczególnych, kogoś podejrzanego. Niestety wszyscy, chociaż niektórzy chyba lekko upici, wyglądali przeciętnie i w miarę bezpiecznie. Będzie trzeba zobaczyć co w środku. Po wpłacie na wejściu rozejrzałem się po pomieszczeniu. Atmosfera tego miejsca była interesująca. Zmieszane zapachy alkoholu, różnych perfum z dymem papierosów. Brakowało tu świeżego powietrza, ale otwarcie okien chyba zniszczyłoby aurę tego miejsca. Po chwili zastanowienia skierowałem się w stronę małego barku po drugiej stronie od części od, wydaje mi się, że pokera. Albo jakiejkolwiek innej gry karcianej. Szczerze mało mnie to obchodziło. Nawet nie do końca się znam na tych grach, miałem cichą nadzieję że zostanę zignorowany na wystarczająco długo żeby sytuacja się rozkręciła. Zamówiłem drinka. Cały wieczór nie wziąłem ani jednego łyka ze szklanki, pragnę zauważyć. Stała obok mnie bardziej jako rekwizyt niż moje zamówienie.
    Minęło dobre dziesięć minut zanim spojrzeniem udało mi się złapać znajomą twarz. *Robin.* Zauważyłem też stół, przy którym byłem podczas mojego snu. Był niedaleko stołu przy którym siedziała ona. Po chwili zastanowienia zdecydowałem się podejść do dziewczyny, może dopytać o kilka spraw. Przechodząc między stołami dłonią lekko dotykałem blatów i się przeciskałem obok ludzi aż nagle zgasło światło. Zamarłem na chwilę i złapałem się pobliskiego stolika. Ojej. To dokładnie to miejsce ze snu. *********     Wszystko poszło dosyć prędko. Światło wróciło a razem z nim pokazali się nowi goście ze swoimi zwierzaczkami. Pojawił się strzał. Do tego czasu Robin już się wymykała do pokoju personelu. Po chwili bardzo powoli i najbardziej dyskretnie jak mogłem, udało mi się wcisnąć za nią. Zamknąłem za sobą drzwi, opierając się o nie. Na szepty i próby wygnania mnie, odpowiedziałem tylko ukazaniem mojej odznaki. - Przychodzę z pomocą. Tylko zachowajcie wszyscy spokój - wyszeptałem i nagle poczułem lekki ból głowy. Skrzywiłem się, mrużąc oczy - O nie - po tym cichym mruknięciu, w głównym pomieszczeniu zabrzmiał krzyk klientów, poprzedzony kolejnym wystrzałem z broni. Jest i druga ofiara. Czemu tak szybko? We śnie miałem więcej czasu na reakcję. Wziąłem się szybko w garść i wyprostowałem. Jemu już nie pomożemy. Może chociaż reszcie się uda uciec.
- Gdzie jest tylne wyjście? Gdzie poszła tamta dziewczyna? - spytałem. W odpowiedzi dostałem niemrawe wskazanie na drzwi. Byli przerażeni. Większość pewnie pierwszy raz w życiu znajdowała się w takiej sytuacji. Kilku z tych młodszych się popłakało - Zaraz tu wrócę. Obiecuję. - powiedziałem wychodząc z budynku. Przy okazji zadzwoniłem po wsparcie i karetki gdy złapałem zasięg.     Zaraz na wyjściu od razu zobaczyłem dziewczynę. Chciałem ją zawołać ale wtedy z ciemności wyłonił się drugi kształt. To wilk? A może lis? Nie, to coś to chyba pies i definitywnie nie jest przyjaźnie nastawiony do dziewczyny. Zareagowałem szybko. Zgarnąłem z ziemi przy budynku zardzewiały pręt. W kryzysowej sytuacji wszystko może się okazać przydatną bronią. Niepewny tego do czego ten pies jest zdolny, podszedłem powoli w stronę dwójki. Zakradłem się do stwora od tyłu i zdzieliłem go po łbie prętem. Spojrzałem na dziewczynę póki stwór był oszołomiony przez moment - Schowaj się - krzyknąłem do niej i nie musiałem czekać długo na reakcję. Robin, mimo że wystraszona, pobiegła za budynek przeczekać to i odsapnąć na moment.
- Zostaliśmy sami - stałem nad tym czymś, trzymając mocno pręt w dłoni. Był mocno zdenerwowany. Niski warkot stawał się coraz bardziej słyszalny z kolejnym krokiem tego czegoś w moją stronę. Wiedziałem że na mnie skoczy, teraz tylko trzeba było wyczekać kiedy. Nagle to się stało. Ostre zęby zbliżyły się niebezpiecznie blisko mojej twarzy, ale trzymając pręt poziomo, obiema rękami udało mi się powstrzymać jego szczęki od wgryzienia się mi w gardło. Pies nie mógł przez sekundę zrozumieć co się właściwie stało. Nadal zaciskał mocno zęby, ale nie mógł przebić się przez metal. Zwierz przez chwilę spróbował się cofnąć, żeby móc się uwolnić, ale w tym momencie pchnąłem go z całej siły i przewróciłem na bok. Kolanem przycisnąłem do ziemi łapy którymi wierzgał, starając się uwolnić, a pręt wyciągnąłem na chwilę z jego paszczy, żeby przycisnąć go do szyi zwierzaka. Nie mogłem przestać czuć że jest pokryty jakąś mazią. Jakby wyszedł właśnie z wanny oleju, który cieknie z niego teraz wiecznie.
- Paskudny jesteś - mruknąłem, siłując się ze stworem. Na ułamek sekundy spojrzałem się w stronę gdzie uciekła Robin, żeby się upewnić że dalej tam jest. Bardzo prawdopodobne było że piesek jednak mógł okazać się polować na z kolegami. Ten jeden moment obrócił tor walki całkowicie. Bestia wydała z siebie warkot i tylnymi łapami zaparła się o mój brzuch, zrzucając mnie z siebie. Przecięła się tym pazurami przez moje ubranie, zostawiając mnie z czerwonym śladem na skórze. Ręce mi się zatrzęsły z bólu co zluzowało ucisk na szyi psa i udało mu się ode mnie uwolnić. To coś poruszało się tak szybko. Nawet się nie zorientowałem, kiedy wylądowałem na ziemi, a łapy psa naciskały mi na świeże rany na brzuchu. Stał na mnie. Jego pysk był tak blisko mojej twarzy. Zbierał się do zagryzienia mnie.     Miałem wrażenie że to chyba mój koniec. Może dlatego mnie tu ściągnął ten sen? Może dlatego był taki żywy? Bo to miejsce mojej śmierci? Chyba nie ma co tak dramatyzować. Ze wszystkiego da się wyjść. Ale czegoś takiego? Zamknąłem oczy. Byłem gotowy na wszystko, jednak nic się nie działo. Odważyłem się na moment spojrzeć na mojego prawdopodobnie przyszłego mordercę. Nie widziałem ostrych zębów i świecących oczu wpatrujących się we mnie. Pies nastawił uszy i krążył wzrokiem za czymś znajdującym się za płotem. Wtedy do moich uszu też dotarł nowy dźwięk Syreny policyjne

Od Robin CD Chętny

 Dzisiejszy dzień, zaczynał się dosyć normalnie. Robin wstała o trzynastej, jak zwykle, odkąd ma nocne zmiany w kasynie, czyli praktycznie od zawsze. Siedziała w swoim pokoju przed lustrem, trzymając wsówkę do włosów w zębach, układając włosy w kok. Był to jeden z wymogów w kasynie. Jak masz długie włosy, musisz mieć jej spięte, albo ściąć. Brunetce nie chciało się szukać nowych rytuałów porannych z krótkimi włosami, więc zrezygnowała z tej opcji. Spojrzała na soczewki do oczu i założyła je, żeby móc zdjąć okulary i nałożyć makijaż na siebie.
- Kochanie, obiad na stole! Czy powinnam powiedzieć obiado-śniadanie?
Robin nieźle się wystraszyła, kiedy usłyszała głos swojej matki z kuchni. Zapomniała, że przyjechała na kilka dni. Złapała spinkę z zębów i upięła włosy, żeby się trzymały. Delikatnie wyjęła kilka kosmyków włosów, żeby upięcie nie było ulizane.
- Zaraz zejdę! Skończę tylko się szykować! - Krzyknęła z pokoju, łapiąc za puder i zaczęła nakładać na siebie lekki make-up. Tak... Jej rutyna, była... No cóż... Rutyną. Nigdy nie wyszła spoza planu, zawsze wszystko, było na swoim miejscu, dzięki czemu wiedziała czego się spodziewać, co robić i jak robić. Nic nie mogło pójść nie tak, kiedy wszystko robiła tak, jak było zapisane już w jej małym grafiku. Gdy się upewniła, że wygląda dość dobrze, zdjęła szkła kontaktowe, wytarła delikatnie ścierką swoje okulary i je założyła. Złapała za torbę, idąc do kuchni. Minęła drzwi do drugiego pokoju, stając w jadalni, która była połączona z kuchnią. Spojrzała na kobietę. Starsza, widać było już jej kosmyki siwiejących włosów pośród kruczego koloru na głowie, małe, zielone oczy i opalona cera.   
- Robin! Piękna jesteś jak zawsze!
- Mamo, nie powinnaś być w pracy o tej godzinie? - Dziewczyna przytuliła się ze swoją mamą i złapała za tosty z serem. Usłyszała śmiech.
- Chciałam z Tobą porozmawiać.
Robin wywróciła oczami, wlewając sobie mleka do kawy. Kolejna część jej rutyny, zrobienie sobie delikatnej kawy na rozbudzenie, przy okazji mogła chociaż próbować ignorować swojego rodzica. Zawsze zaczynała od tego. Kolejny powód, dlaczego przestała rozmawiać z mamą. Docenia to, że ją adoptowała, ale...
- Musimy ci znaleźć współlokatora.
...Ta rozmowa była tą jedną rzeczą o której Robin nie chciała rozmawiać.
- Mamo, mówiłam ci...
- Ale posłuchaj. Znalazłam kilku fajnych, którzy mogą ci się spodobać! Przystojni, inteligentni... Nie byłabyś sama. Pamiętam jeszcze, jak chciałaś poznać jakiegoś rycerza na białym koniu.
Robin odłożyła talerz, biorąc głęboki wdech. Odwróciła się do kobiety i skrzyżowała ręce.
- Mamo. Doceniam, że się o mnie martwisz. Jednak po pierwsze, miałam wtedy 15 lat. Po drugie, nie chce z nikim mieszkać. Dobrze mi jest samej. Poza tym, nie widywałabym się z współlokatorem, moja praca jest zbyt wymagająca.
- Powinnaś dać chociaż im szansę! Nie możesz siedzieć sama w domu, ludzie w twoim wieku bawią się, imprezują, sypiają z kochankami.
- Tak. - Potwierdziła słowa swojej opiekunce. - Mówisz o imprezowiczach. Może ty to robiłaś, zanim mnie wzięłaś z domu opieki, ale nie mam zamiaru robić tego samego.
Robin wzięła gumę do żucia i wzięła dwa paski do ust. Spojrzała na mamę, która przygnębiona złapała za twarz córki.
- Po prostu się martwię o Ciebie, złotko...
- Tak, wiem. I za to Cię kocham.
Dała mamie buziak w policzek.
- Ale mam za dobrą rutynę w swoim życiu, żeby nagle ją zmieniać imprezami, czy fajerwerkami. Wrócę późno!
Zamknęła drzwi za sobą, biorąc głęboki wdech. To nie jest tak, że nie miała znajomych, miała. W pracy, gdzie mało kiedy gadała z kimkolwiek, ale zawsze mogła rzucić na kogoś spojrzenie, przywitać się. Na lekcjach Judo też ma znajomych, wita się z nimi, mówi z nimi o treningu. Nigdy nie potrzebowała bliższych relacji. Żyła swoją rutyną, która jej dawała motywację. Robin stanęła przed przystankiem, wyciągając swój pamiętnik i zaczęła pisać początek dnia. Gdyby ktoś czytał jej dziennik, widziałby, że cały czas jest taki sam. 

23.xx.20xx Godzina 13:21

Jak zawsze wstałam o 13, ubrałam się w luźne rzeczy, aby było mi prościej się przebrać w kasynie. Mama znowu zaczęła ze mną temat o posiadaniu współlokatora. Nadal nie umiem zrozumieć, dlaczego tak jej zależy. Rozumiałabym, jakbym miała problemy z pieniędzmi, albo z pracą, jednak moja rutyna mnie jeszcze nie zawiodła, więc nie wiem po co cały czas o tym wspomina. Za kilka minut przyjeżdża mój autobus, więc napisze pewnie o 2 rano.

Każdy dzień tygodnia jest praktycznie identyczny, tam generalnie jest wizyta rodziców, inna knajpka, gdzie zjadła posiłek, jakieś przemyślenia apropo następnego dnia... Pasowało jej to. Żadnych niespodzianek, codzienność, która ją prowadzi przez dzień. Po chwili, przyjechał jej autobus. Schowała pamiętnik do torby i usiadła w pojeździe, jak zawsze przy oknie. Założyła słuchawki, zaczynając słuchać swojego ulubionego wykonawcy. Spojrzała na wiadomości, widząc jakieś kolejne dramy z wampirami. Od razu zmieniła stronę, szukając czegoś ciekawszego. Czy przejmowała się tym, co się dzieje między ludźmi, a nadistotami? Niezbyt. Żaden z nich nie jest w jej życiu, nie są w jej kole, nie potrzebuje szukać problemów bez powodu. Niech się dzieje pośród nich co chce, tylko niech nie mieszają w to niewinnych ludzi. 


*************


Robin po dłuższej jeździe, usłyszała swój przystanek. Wysiadła jak zawsze z busa, kierując się do kasyna. Lewa strona budynku, ta sama karta, ten sam kod, ten sam korytarz dla personelu. Wpisała swoje nazwisko w kartkę, otworzyła szafkę i założyła swój uniform. Tutejsze kasyno było w kolorach czerwonych, więc miała białą koszulę z czerwoną kamizelką, czarne spodnie i eleganckie buty. Poprawiła okulary, wyrzucając gumę do kosza. Skierowała się do wejścia do serca budynku, jednak przed, musiała się oddać do skanowania. Stanęła przed bramką, widząc dwóch osiłków, którzy na widok brunetki się uśmiechnęli.
- Hej Robin. Jak zawsze o czasie. Metale do pudełka i potem przez skaner.
- Znacie mnie tyle lat i dalej wątpicie?
- Procedury.
Robin się uśmiechnęła. Nic się nie zmieniło. Oddała kolczyki, telefon i przeszła przez skan. Jak zawsze czysta. Ponowna codzienność i kolejny znak, że wszystko będzie dobrze i takie same. Straż ją zanotowała, oddała rzeczy.
- Udanej pracy!
- Nawzajem!
Posłała im ciepły uśmiech i skierowała się do swojego stolika. Akurat był czyszczony i sprawdzany. Ten widok zawsze uspokajał Robin. To zawsze świadczyło o tym, że dalej będzie z górki. Jej grafik wciąż jest na miejscu. Gdy stolik był czysty, stanęła przed nim, odpaliła stolik. Szybko zebrali się ludzie. Klasycznie, pokazała ręce, rękawy były już podwinięte, zero kantowania. Otwiera świeżą paczkę kart, pokazuje na stole, że wszystkie są różne i zaczęła tasować. Zaczęła rozdawać karty i zaczęła słuchać. Gracze lubią rozmawiać podczas gier, jednak krupierzy nie mogli się odezwać, póki nie zostanie się zapytanym, może być to uznane za chęć używania kodów.
- TO JEST JAKIŚ ŻART! - usłyszała jak mężczyzna po lewej rzucił kartami, pasując i spojrzał na krupierkę.
- Valenti, szczęście ci nie dopisuje, nie rób z igieł, wideł.
- NIE! ONA EWIDENTNIE ROBI TO SPECJALNIE! 
Robin się wyprostowała, mając ręce na stole. Kiedy są tego typu sytuacje, Robin ma pod stołem bardzo fajny guziczek, który wzywa ochronę. Ale jeszcze grzecznie czekała, woli nie mylić frustracji z agresją.
- Jak zawsze, przecież wy nigdy nic nie mówicie. Pewnie coś chowasz, prawda? Ja już was znam! 
- Valenti!
- No spójrz na nią! Stoi, nic nie robi, tylko patrzy na mnie! NO POWIEDZ COŚ! A nie czekaj, przecież tak długo, jak Cię nie poproszę o coś, będziesz milczeć jak grób!
Musiała się tej techniki długo nauczyć. Ignorować słowa ludzi. Patrzyła na stół, nie mogła nawet na chwilę odwrócić wzroku. Mimo kamer, sama musiała upewniać się, że nikt nie podmienia kart na stole. Miała możliwość resetowania gier. Co każdą turę są inne karty, ponieważ zawsze mogły być podmienione. Użyte pudełko wraca do specjalnego kosza, gdzie przez specjalistów są sprawdzane i od nich zależy, czy karty się daje do ponownego użytku, czy nie. 
- Tylko tasujesz karty, nic więcej! Łatwo jest ciebie zamienić, więc przestań oszukiwać!
Mężczyźni wstali, łapiąc znajomego i zaczęła się szarpanina. Robin do tego też przywykła. Najmniej przyjemna część w jej rutynie. Zawsze jest chociaż jeden stolik, który zwala winę krupiera za kantowanie. Dziewczyna sięgnęła po guzik pod stołem, żeby wezwać ochronę, ale...
W tym momencie, wysiadły światła. 
Robin wyprostowała głowę, rozglądając się. Zapadła grobowa cisza, wszystko i wszyscy stanęli, nie wiedząc co się dzieje. Krupierzy prosili swoje stanowiska, żeby nikt nie ruszał się z miejsca i zaczęli iść powoli do personelu. Wszystko odgrywało się bez paniki ze spokojem. Kasyno ma również swoje procedury bezpieczeństwa, klienci zawsze muszą bezpiecznie stać, a po pracownikach nie może nic widać. 
- Zostańcie tutaj. - Podała im kartę. - Podpiszcie się z numerami rachunku. Jakby był błąd nagły w danych, zwrócimy wam stawkę początkową. 
Robin poszła do pokoju dla personelu. Zamknęła drzwi za sobą, wzięła głęboki wdech.
- Co jest, dlaczego wysiadł prąd?! - Odwróciła się energetycznie dość, patrząc na resztę pracowników.
- Nie wiemy jeszcze! Wygląda jak awaria.
- To niemożliwe, przecież sprawdzali zawsze.
- Może zwarcie jest?
- A co jeśli-
Usłyszeli wybuch. Robin wychyliła się, otwierając cicho drzwi, widząc jak jacyś ludzie, stanęli przed wyjściem z kasyna. Mieli na sobie maski, a po chwili za każdym z nich, ukazała się czarna, zwierzęco-podobna istota. Nie wyglądało to dobrze. Robin spojrzała na pracowników.
- Trzeba zadzwonić na policje.
- Odcięli nas, nie mamy zasięgu. 
Robin zacisnęła ręce na klamce.
- Związać wszystkich.
Robin słysząc to, odwróciła się ponownie w stronę głównej sali. Odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej wyglądał na szefa całej ekipy. Jego maska przedstawiała sowę. Z jego pleców momentalnie ukazał się cienisty koń, który zaczął skakać przed ludźmi, żeby ich wystraszyć. Cienie, wraz z ich demonami, zaczęli łapać ludzi. Zobaczyła, że ktoś próbował uciec. Usłyszała strzał. Robin schowała się, zaciskając oczy, a gdy spojrzała znowu na miejsce strzału, leżał skulony mężczyzna, trzymając się za ranną nogę.
- Znaleźć personel! Oni będą wiedzieć, jakie są kody do skarbca!
Brunetka zamarła i spojrzała wszystkich za sobą. Zacisnęła mocniej rękę na klamce. Wpadła na nich, barykadując drzwi krzesłem i otworzyła im przejście awaryjne, ukryte za biblioteczką. No co? Każde kasyno ma jakieś sekrety. To jest zbudowane tak, żeby miał pod sobą wielki labirynt. 
- Bądźcie cicho i nie wychylać się! Spróbuje sprowadzić pomoc. Schowajcie się.
Zamknęła za nimi i poszła do drzwi. Wzięła głęboki wdech, odblokowując drzwi. Otworzyła je. W tym momencie, usłyszała warkot za sobą. Odwróciła się, widząc jak wielki, czarny pies, ociekający jakby, patrzył na nią. Przełknęła ślinę, A gdy ten chapnął pyskiem, zamknęła drzwi, zaczynając uciekać ile sił w nogach. Cienisty towarzysz przebił się przez nie, goniąc dalej Robin. Dziewczyna momentalnie skręciła, odbijając się od ściany. Złapała za doniczkę i rzuciła w stronę wilka, ale ten dosłownie wsiąknął w ziemie. Przełknęła ślinę, łapiąc za klamkę z wyjścia ewakuacyjnego i szybko zamknęła za sobą, jakby dawało to cokolwiek i zaczęła biec dalej, chcąc go chociaż zgubić.
Pamiętacie jak była wspominka o tym, że póki jest rutyna, to się nic nie stanie?
To, co się dzieje aktualnie, nie było nigdy w jej rutynie.



<Chce ktoś pomóc dziewczynie, zanim Cień ją zabije?>

Nie śmiejcie się z tego opka, dawno nic nie pisałam

Od Emmy CD Everett, i lived btch

    Poprawiłam swoje przypalone, poszarpane ubranie, jakby to miało teraz jakieś znaczenie. Nie miałam na tą chwilę siły myśleć. Chciałam tylko odetchnąć. Chociaż raz w ciągu tego dnia.
- Wiesz, nie tylko ty się martwiłeś - przywaliłam mu w głowę prawą ręką, czyli jedyną która na ten moment nadawała się to użytku. Dobrze, że przynajmniej jestem praworęczna. Everett rzucił tylko krótkim auć, ale nic więcej nie powiedział, jedynie zasłonił się ręką, gdybym chciała mu jeszcze raz przywalić. Nastąpiła kolejna chwila ciszy.
- Ja nie spadłem na samochód--
- A skąd miałam wiedzieć?! - podniosłam głos, po czym nerwowo się zaśmiałam. - Kiedy się obudziłam nie było Aideen, nie było ciebie, nie było nic. Nie wiedziałam ile czasu minęło! Zastałam tylko ślady krwi na dachu, które wyglądały jakby ktoś ciągnął po nim zwłoki - przerwałam na chwilę, żeby złapać oddech. Moje żebra chyba trochę uszkodziły mi płuca, a przynajmniej tak się teraz czułam. - Czy w ogóle wróciłeś, żeby sprawdzić?
- No chyba sobie żartujesz ze mnie - jego głos zabrzmiał jakby czuł się urażony. - Bywam wredny ale nie jestem potworem.
    Pokiwałam głową i usiadłam bezradnie na ziemi. Przejechałam dłonią po włosach, które były sklejone krwią. Przyjrzałam się sobie dokładnie. Duży odłamek szkła nadal wystawał z mojego lewego ramienia. Cała byłam we krwi i kurzu. Nie wiem, jakie są wymagania na najgorszy dzień życia, ale ten dzień zdecydowanie znajduje się na liście obiecujących kandydatów.
- Przepraszam, po prostu... Może po prostu powiem ci, co się stało. Zanim rzuci się na nas kolejny pojeb z nożem.
***
    Piszczenie w uszach. Pierwsza rzecz, inna niż ciemność i zimno, którą poczułam po obudzeniu się. Może poczułam to złe słowo, bo o ile mogłam delikatnie otworzyć oczy, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie mogłam się ruszyć, ciężko było mi myśleć. Zaczęłam panikować, zarówno ja, jak i moje ciało, było w szoku.
Gdzie jestem?
Żyje?
Ile czasu minęło?
Co się stało?
Gdzie są wszyscy?
    Kiedy tylko odzyskałam chociaż część kontroli nad moim ciałem, od razu spróbowałam się podnieść. Mój pierwszy, wielki błąd. Poczułam jak fala bólu uderzyła każdy nerw w moim ciele. Nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się od krzyku. Może to znajdująca się gdzieś w głębi mojego umysłu świadomość, że jeśli zwrócę na siebie uwagę, długo nie nacieszę się tym, że jakimś cudem przeżyłam.
    Więc czekałam.
    Cierpliwie czekałam, aż fakt, że jestem nadistotą, chociaż raz w życiu się do czegoś przyda. Nie każdą ranę nadistota jest w stanie zagoić, ale mimo wszystko niezwykle szybka regeneracja przydaje się w takich chwilach. Niezależnie od tego, jak niewiele osób kiedykolwiek znajduje się w takich sytuacjach.
    W końcu, po czasie który wydawał się nieskończonością, poczułam jak ból delikatnie ustępuje. Nigdy nie zniknął w całości, ale przynajmniej nie czułam się jakby każda komórka w moim ciele urządzała sobie imprezę w kwasie. Mogłam się w końcu rozejrzeć nie bojąc się, że stracę przytomność kiedy obrócę głowę.
    Ulica była pusta. Poza wyciem wilkołaków w oddali, nie było nic słychać w pobliżu. Spojrzałam na dach, z którego spadłam. Próbowałam policzyć piętra, ale ból głowy nadal nie chciał ustąpić i nie mogłam się skupić nawet na tyle, żeby zobaczyć ile okien minęłam, kiedy sobie tak leciałam w dół. Zaprzestałam więc próbowania i zamiast tego spojrzałam na samochód. Nie znajdował się w lepszym stanie niż ja, dach i część maski była okropnie wgnieciona, a przednia szyba rozbita. Spojrzałam w kierunku bagażnika, i wtedy zdałam sobie sprawę z prawdopodobnego powodu, dzięki któremu przeżyłam.
    Moja lewa ręka prawie nie przypominała kończyny. Była złamana w tylu miejscach, że wydawało mi się, że widzę więcej kości niż skóry. Oczywiście, miała w sobie też dużo odłamków szkła. Taki tam bonus.
    Bezmyślnie dotknęłam jej w kilku miejscach. Nic. Nie czułam nic. Niepewnie sięgnęłam po wystającą ze skóry kość, albo to co z niej zostało. Na początku próbowałam to robić delikatnie, ale koniec końców po prostu wepchnęłam ją do pozycji, która wydawała mi się w miarę naturalna. Wciąż nic, żadnego bólu, żadnego jakiegokolwiek uczucia. W głębi duszy wiedziałam, co to prawdopodobnie znaczy. Po prostu miałam to w tamtym momencie gdzieś. Zeszłam z samochodu. Całe racjonalne myślenie w mojej głowie zostało zastąpione jednym słowem.
Przeżyj.
***
- Wtedy weszłam na górę, ciebie nie było, Aideen nie było, tej trzeciej też nie było. Zakładam, że to jej ciało ktoś przeciągnął po dachu?
    Everett pokiwał głową.
- Zastrzeliłem ją zanim ona miała szansę mnie zastrzelić.
    W ciągu mojej opowieści zdążyliśmy się przenieść gdzieś dalej, żebyśmy nie musieli siedzieć nad zwłokami jakiegoś maga. Teraz siedzieliśmy opierając się o drzwi jakiegoś biura. Oboje tępo wpatrywaliśmy się w ścianę przed nami, nie wiedząc w jaki sposób poradzić sobie z tą sytuacją. Nie miałam pojęcia co mogłabym jeszcze powiedzieć, podejrzewam że Everett też nie. O czym się rozmawia w takich chwilach? O pogodzie?
    Chłopak odchrząknął, przerywając niezręczną ciszę.
- Skąd wiedziałaś gdzie jesteśmy? - zapytał. Pokręciłam powoli głową i uderzyłam nią lekko w drzwi, zamykając oczy.
- Nie wiedziałam. To było jedyne miejsce, gdzie powiedzmy, że miałam czego szukać. Pójście do domu nie brzmiało w tamtym momencie jak jakiś specjalnie dobry wybór, chociaż kusiło mnie, żeby po prostu nalać sobie byle jakiego alkoholu do szklanki, albo może lepiej do wiadra, i patrzeć z wygodnego fotela jak miasto płonie.
- To czemu tego nie zrobiłaś? - otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam to pytanie. Wyprostowałam głowę i spojrzałam na Everetta, który patrzył na mnie pytająco, oczekując na odpowiedź. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i zamiast tego westchnęłam, zastanawiając się jak się wytłumaczyć. Przetarłam oczy palcami i aż się cicho zaśmiałam. Może z nerwów.
- No nie wiem, może zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli miasto spłonie to ja spłonę razem z nim. Nie żebym i tak mogła coś na to poradzić - skinęłam głową w stronę mojej lewej ręki. Na szczęście czas, w którym miałam wrażenie, że zemdleję z bólu, przeminął już dawno temu. - Może przynajmniej ty się przydałeś na więcej niż ja.
- Pragnę ci przypomnieć, że uratowałaś mi życie kilka razy dzisiaj. Chociaż tego maga mogłaś oszczędzić, chyba chciał tylko się stąd zmyć, zanim znajdzie go ktoś gorszy ode mnie - wzruszyłam na to ramionami. To jak ta praca robi nas znieczulonych na śmierć czasem mnie martwiło, ale z drugiej strony gdybyśmy mieli się przejmować każdym, kto próbuje nas zastrzelić, nie wytrzymalibyśmy tygodnia. Kochane Riverside.
    Przez moment myślałam, że czeka nas kolejna długa chwila ciszy, ale Everett szybko ją przerwał.
- Ja to bym usiadł na fotelu i patrzył jak miasto płonie.
    Uniosłam brew, czekając na jakieś rozwinięcie.
- Po całym tym dniu alkohol to chyba pierwsza i jedyna rzecz, jakiej potrzebuję. Annabeth i Zachary odwaliliby ich robotę, zamiast ciągać nas za sobą, a ja rozsiadłbym się w fotelu i położył stópki na dywanie z futra niedźwiedzia polarnego.
    Zmarszczyłam brwi. Miałam wrażenie, że gdzieś to już słyszałam. Everett posłał mi nieco rozbawione spojrzenie.
- Gdybym go miał. Bo wiesz, to ten, na który mi się zrzygałaś. Nadal wisisz mi za niego pieniądze.
    Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, w absolutnej ciszy, aż nie wytrzymaliśmy i oboje parsknęliśmy śmiechem.

***
Miesiąc później
Tak, miesiąc.
Nie będę opisywać fascynującej historii o tym, jak grupa Grażynek sprzątała ulice miasta.
Jeśli ktoś nie może bez tego żyć to odsyłam do Adriana ;)

    Skinęłam głową z uśmiechem, dziękując miłej kasjerce za kawę, i wzięłam kubek w dłoń, w której i tak już trzymałam teczkę z dokumentami. Ruszyłam w stronę wyjścia i popchnęłam drzwi ramieniem, wychodząc na ulicę. Zmrużyłam oczy, przyzwyczajając się do słońca i rozejrzałam, ruszając powoli w kierunku budynku, przed którym miałam się z kimś zaraz spotkać.
    W życiu bym nie zgadła, że przez Riverside jeszcze niedawno praktycznie przeszła apokalipsa.
    Samo powstanie nie trwało długo, po tym kiedy przyjechała pomoc z bazy wojskowej rozgonienie wilkołaków było kwestią kilkunastu godzin. Z czyszczeniem ulic i naprawą zniszczeń było gorzej. W mieście nadal trwa mnóstwo remontów, sporo małych biznesów zbankrutowało. Dla tych, którym udało się podnieść, życie toczyło się dalej.
    Aideen dostała, czego chciała. Większość ludzi na jakkolwiek ważnych pozycjach w tym mieście skończyło z rozszarpanym gardłem. Wielu z nich zastąpiły nadistoty. Jeszcze niedawno można było pomyśleć, że to dobrze, w końcu wszyscy będą równo traktowani. Niestety nie żyjemy w świecie idealnym, żyjemy w Riverside, które oficjalnie przestało podlegać prawu panującemu w USA. Mogłabym udawać, że właściwie kiedykolwiek podlegało, ale teraz to oficjalne. Nie przyznają się do nas.
    No więc czemu właściwie podlega? Mam wrażenie, że ci co są teraz u władzy sami chcieliby wiedzieć. Wszystko ustala jakaś rada, nikt nie wie co to jest i z kogo się składa tak nawiasem mówiąc, ale z tego co dla odmiany wiemy, jest podzielona i jedni próbują zaprowadzić jakikolwiek porządek w mieście, a drudzy chcą po prostu dać nadistotom co się da i nie zostawić dla ludzi nic, żeby musieli się wynieść. Czego ja się spodziewałam?
    Ciężko komuś takiemu jak ja się właściwie wypowiadać o tym wszystkim, w końcu jestem po tej stronie, która nie ważne co się stanie i tak na tym skorzysta. W końcu jestem nadistotą, teraz to my jesteśmy górą, mamy wszystko, czego chcieliśmy. Łatwo tak wszystkich generalizować, kiedy słyszę słowo "nadistota", czuję jak coś mi się w środku przewraca. Robić z siebie ofiarę, która została tak paskudnie wykorzystana przez złą panią w niebieskich włosach, i w ogóle to nie miała z tym nic wspólnego to jedno, ale korzystanie na tej całej, chujowej dla wszystkich sytuacji, bo mogę, to zupełnie inna sprawa. Mogłam teraz równie dobrze mówić o sobie, jak i o tych debilach, którzy podejmują teraz decyzje za wszystkich, bo mogą. Pozostawię to do interpretacji własnej.
    W końcu znalazłam się przed kliniką. Do godziny, na którą byłam umówiona, zostało mi jeszcze czternaście minut. Postanowiłam usiąść sobie wygodnie w środku i zaczekać, zarówno na umówioną godzinę jak i na osobę, z którą miałam się spotkać, więc podeszłam do drzwi. Zobaczyłam napis ciągnąć, więc uniosłam rękę, w której nic nie trzymałam, i...
    No tak.
    Nie miałam już ręki.
    Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałam po koszmarze, jakim było to powstanie, było: ręka jest zbyt poważnie uszkodzona, i że nic nie możemy zrobić. Nie żeby mnie to dziwiło oczywiście, sama nastawiałam sobie wszystkie te zmiażdżone kości, widziałam w jakim była stanie. Można kłócić się, że jestem głupia, ale nie jestem naiwna. Zaproponowali mi protezę, technologia już dawno poszła na tyle daleko, że nie dość, że można się takimi posługiwać jakby były prawdziwe, to jeszcze wyglądają zupełnie jakby były prawdziwe. Podobno sama nie zauważę różnicy.
    Podobno. Do tej pory ją zauważałam. We wszystkim co robię, każdego dnia. I mogę udawać, ile chcę, ale mam ochotę się rozpłakać za każdym razem, kiedy nie jestem w stanie zrobić jakiejkolwiek, banalnej do tej pory czynności.
    Westchnęłam ciężko i zaczęłam siłować się z drzwiami, próbując jakoś nacisnąć na klamkę łokciem i je otworzyć. Po chwili starań ktoś stanął za mną, sięgnął do klamki i zakończył mój trud. Obróciłam się, żeby zobaczyć kto dzisiaj został moim bohaterem, i spotkałam się ze znajomym uśmiechem. I znajomym shake'iem z McDonalda.
- Na czas to za późno, nie?

***

- To żart, tak? Taki nieśmieszny. Taki moment, kiedy wszyscy się śmiejemy i mówi mi pan prawdziwą cenę.
    Lekarz podrapał się niezręcznie po karku i westchnął. Rozłożył ręce i położył dłonie na kolana.
- Nie wiem co pani powiedzieć, pani Blackwell. Mamy bardzo mało personelu, nie ma nikogo na miejscu, kto może przeprowadzić taki zabieg, więc musielibyśmy kogoś ściągać z innego miasta. Sama proteza, a przynajmniej taka, jaka panią interesuje, też nie jest tania - podniósł na mnie wzrok. Miał współczującą minę, ale pod tym wszystkim miałam wrażenie, że podświadomie słyszę słowa nie ma nic, co mogę zrobić. - Zapytała pani ile to kosztuje, więc pani powiedziałem.
- A gdyby pojechała do innego miasta? Nie trzeba wtedy nikogo ściągać - wtrącił się Everett, który do tej pory w ciszy przysłuchiwał się rozmowie, opierając się o ścianę. Zaczął rozmawiać z lekarzem, ale przestałam rozróżniać i słyszeć słowa. Patrzyłam tylko na niego, kompletnie odcięta od rzeczywistości.
    Wiedziałam, że to wszystko trochę będzie kosztować, ale teraz zdecydowanie pożałowałam, że nie postanowiłam dowiedzieć się o tym wcześniej. Może udałoby mi się coś wymyślić. Jakieś wyjście, jakiekolwiek.
    Nie miałam nawet zbliżonej sumy pieniędzy do tej, którą potrzebowałam. Ostatni miesiąc spędziliśmy bez pracy, dopiero dzisiaj mieliśmy wrócić, więc jechałam na samych oszczędnościach, a operacje i sama w sobie opieka medyczna kosztowały dwa razy więcej niż zazwyczaj. Nawet gdybym miała czekać na wypłatę, to kolejny miesiąc spędzony jak bez ręki. Do tego duża część tego, co zarabiam, idzie na rachunki. Dom jest w pełni opłacony od dawna, ale woda, prąd-
    No przecież. To jakieś wyjście.
- Mogłabym sprzedać dom - wcięłam się Everettowi w środek jakiegoś zdania. Zarówno on jak i lekarz zamilkli i spojrzeli na mnie. - Jest trochę duży jak na jedną osobę, nie potrzebuje remontu no i bogate nadistoty teraz szukają takich. Szybko bym znalazła kogoś, kto by go kupił.
    Zamilkłam na chwilę, dając sobie moment na przemyślenie tego.
- To co bym za niego dostała pokryłoby cały koszt, nawet trochę by mi zostało - wzruszyłam ramionami. - Znalazłabym jakieś mieszkanie w centrum, coś za coś.

<kurwa który mamy rok>

Charlie Campbell


Jeśli wiesz co możesz zrobić lepiej, to zrób to lepiej


alternatywne włosy

Imię i nazwisko: Charlotte Charlie Campbell
Wiek: 119 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Wampir pospolity
Głos: Karen Gillan
Orientacja: Panseksualna
Zauroczenie: Łatwo jej idzie ze znalezieniem sobie obiektu westchnień, więc prawdopodobnie szybko ktoś się pojawi
Partner: Niestety nie :'(
Charakter: Bardzo pogodna i opanowana kobieta. Ma dobre poczucie humoru i uwielbia rozmawiać z ludźmi. Czy to listonosz, czy sprzedawca w sklepie, uwielbia zamieniać z nimi parę słów. Przez to każdy w jej otoczeniu ją kojarzy i sam chętnie prowadzi rozmowę. Jest bardzo widocznym ekstrawertykiem więc ciężko jej żyć samotnie u siebie. Regularnie przez to załatwia sobie zwierzaki domowe lub poszukuje współlokatora do dzielenia swojego małego domku. Jest też bardzo ciekawska. Wszystkie plotki z osiedla zna bardziej szczegółowo niż osoby z nimi związane.
Praca: Artystka
Umiejętności: 
- potrafi genialnie malować portrety i ostatnio ćwiczy krajobrazy
- robi za własnego fryzjera, potrafi dosyć dobrze ścinać sobie sama włosy
- nie jest silna, ale biega bardzo szybko na tych swoich krótkich nóżkach
Specjalna Umiejętność: Umie być niewidzialna. Jest to efekt czasowy i działa o wiele lepiej w nocy, w dzień gdy się rusza, światło specyficznie się załamuje na jej niewidzialnym ciele, przez co w powietrzu pojawia się specyficzna smuga. W nocy ciężej jest ją zauważyć
Wygląd: 162 cm więc dosyć niska jak na dorosłą kobietę. Ma rude, średniej długości proste włosy, które czasami sobie zakręca (patrz drugie zdjęcie). Ciepłe, brązowe oczy i nos zasiany piegami. Często maluje paznokcie, wybiera zwykle kolor czarny bo najmniej na nich widać jak są nierówno pomalowane. Nosi płaszcze i bluzy, w dzień jest widziana najczęściej z kapturem na głowie, w celu ukrywania się przed słońcem. Na jej obojczyku ma długą cienką bliznę, prawdopodobnie jakaś pamiątka z przeszłości ale nie rozmawia o tym.
Rodzina: Po staniu się wampirem odcięła się całkowicie od nich. Słyszała tylko że ojciec tak samo jak i matka zmarli wiele lat temu. 
Historia: Kiedy jeszcze była zwykłym człowiekiem, nie miała na co narzekać. Rodzina, dom, dobre oceny w szkole i pasja, która zajmowała jej większość wolnego czasu. Wszystko się posypało kiedy stała się nadistotą. Zbyt przerażona swoimi nowymi umiejętnościami i tym że mogłaby zranić swoich bliskich, uciekła z rodzinnego miasta. Co jakiś czas, gdy tęsknota ją złapała, wracała do starego miasteczka i obserwowała życie swoich rodziców z ukrycia. Ku swojemu zdziwieniu, nawet po kilku latach po jej ucieczce, widziała że dalej jej szukają. Na co drugiej butelce mleka widniała jej fotografia, a każda tablica była zaklejona kartkami z opisem wyglądu i okolicznościach jej zniknięcia. 
Z czasem udało się jej pokonać żal i pogodzić się ze swoim nowym życiem. Do teraz mieszka w małym domku na obrzeżach Riverside. Codziennie wybiera się na spacery na plażę lub do lasu i maluje tam w ustronnym miejscu. Dalej nie wie kto ją zmienił w wampira.
Inne: 
- nosi ze sobą zawsze poplamiony farbami szkicownik, którego kartki są tak pofalowane i nasiąknięte akwarelami, że jego grubość zwiększyła się trzy razy
- na prawej dłoni ma rękawiczkę z wyciętymi dziurami na wszystkie palce oprócz małego, żeby nie brudzić sobie grafitem ręki przy szkicowaniu uwu
- prowadzi spokojne życie u siebie w domku, w ogrodzie ma nawet małą sadzawkę wody
- ma w domu kotka, którego adoptowała niedawno
- bardzo lubi herbaty zielone, ma całe szafki w kuchni wypełnione nimi
- przez internet sprzedaje obrazy, trochę groszy przez to zgarnia, wystarczająco żeby wystarczyło na życie

Amanda Carter

Nie niszcz mi mojej historii swoją logiką



Imię i nazwisko:
 Amanda Carter
Wiek: 25 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Wilkołak
Orientacja: Heteroseksualna
Zauroczenie: Jeśli zauroczeniem nazywamy bzika na punkcie jakiejś osoby, to można powiedzieć, że jest zauroczona w każdym.
Charakter: Amanda szuka teorii spiskowych absolutnie wszędzie. Jest ciekawska i jest ostrą marzycielką. Nie ukrywa swoich emocji, albo ekscytacji apropo jakiegoś tematu. Jest dosłownie dzieckiem w ciele dorosłej kobiety. Lubi być pośród jakiegoś chaosu, gdzie może zobaczyć jakąś akcję, którą potem będzie mogła napisać w książce. Wierzy w wyjaśnienia magiczne, więc przy widoku odcisku wielkiej stopy przy lesie, potrafi walnąć "Naszym mordercą jest Wielka Stopa". Lubi rozmawiać o jakiejś akcji jak o powieści fantastycznej. Jednak, niechaj ciebie to nie zmyli, ponieważ jest bardzo inteligentna i dobrze łączy fakty. Łatwo dochodzi do prawdopodobnych wniosków. Lubi się kłócić o pierdoły i nie lubi dostawać rozkazów. Jednak po wilku zostało jej to, że bardzo mocno się przywiązuje do ludzi. Ciężko znosi rozłąki, ale zawsze stara się zagryźć zęby i obrócić przykre sytuacje w żart. W skrócie lubi żartować i być głową w chmurach, ale wie kiedy przestać i wrócić na ziemię.
Praca: Pisarka
Umiejętności: Potrafi pisać, szybko analizować i szacować sytuacje. Na przykład, podajesz jej kilka elementów układanki, ona jest w stanie ci złożyć z tego historyjkę, która może mieć sens tak długo, jak nie znajdziesz czegoś, co obali tą teorię. Jest też w stanie rozpoznać zapach danych nadistot.
Specjalna Umiejętność: Może się zmieniać kiedy chce w wilczą formę, jednak warunkiem jest, żeby zapadła noc.
Wygląd: Dziewczyna ma około 170 cm wzrostu. Gęste, falowane, brązowe włosy tak samo i duże, brązowe oczy. Delikatnie opalona cera, gładka skóra i figura nie do pomylenia. Jednak się nią tak nie chwali. Dziewczyna chodzi głównie w białej koszuli i spodniami z wysokim stanem, a do tego jakieś buty nie na obcasie. Przecież nie chce sobie połamać nóg. 
Rodzina: Nie utrzymuje z nimi kontaktu dobrego. Oczywiście odwiedza ich, ale nie chciała żyć z ludźmi, którzy w nią wątpili. Aktualnie mieszka ze sponsorem w jednym apartamencie. 
Historia: Dziewczyna pochodziła z dość biednej rodziny. Dowiedziała się, że jest wilkołakiem w wieku 10 lat. Rodzina była strasznie pomocna dla niej w tym temacie, szkoda że nie we wszystkim innym. Nie mogła sobie często pozwolić na cokolwiek, kiedykolwiek, więc jej ucieczką od czarnej rzeczywistości było siedzenie w chmurach. Tworzenie historii, rozpisywanie ich, od małego to robiła. Jej marzeniem było napisać książkę, jednak rodzice powiedzieli, że to jest marnowanie czasu. Nie słuchała ich. Poszła na polonistykę, nie szło jej to najlepiej, wszyscy jej kazali się poddać i odpuścić, spróbować czegoś innego, jednak Amanda się nie poddała. Chciała wszystkim udowodnić, że jej praca nie pójdzie na marne. Gdy skończyła liceum, zaczęła pisać swoją pierwszą książkę. Wysłała próbki do wielu sponsorów. Nikt jej nie odpisał. Dopiero, gdy poszła do swojego idola, który zobaczył jej próbkę, powiedział że ją zasponsoruje. I tak w wieku 20 lat, wypuściła swoją pierwszą książkę, wzorowanej na jej zwykłej podróży autobusem. Teraz szuka inspiracji w wielu ludziach, analizuje każdą osobę, którą poznała, bądź pozna. 
Inne: 
- Często mówią na nią po nazwisku, czyli Carter;
- Do cholery jasnej, Carter znowu wyciągnęła swojego prawnika, żeby pracowała z nami;
- Ma tak naprawdę 168 cm, ale lubi zaokrąglać, i tak nie widać ;) ;
- Nie jest może znaną pisarką, ale pracuje ze znanym pisarzem, który ją bardzo wspiera, jak drugi ojciec praktycznie;
- Swoją pierwsza książkę zadedykowała ludziom, którzy się boją podążyć za marzeniami;
- Ma kontakty.
Autor: Rav

Od Ashley

 Dziewczyna czując ostrze na swojej szyi, patrząc na Will'a, który wyglądał na ostro oszołomionego. Dziewczyna sama nie rozumiała za bardzo, co się dzieje wokół niej, wszystko działo się tak szybko tak... Niespodziewanie.
- Kassie, zostaw ją. To sprawa między nami. - Will próbował się wyrwać, na co kobieta tylko się zaśmiała, przyciskając ostrze do szyi Ashley.
- Niedługo będzie. 
Ashley w tym momencie poczuła ostry ból przy szyi. Usłyszała krzyk Williama, który zaczął się szarpać. Dziewczyna tylko czuła, jak krew leci z jej szyi do jej ubrań. Coraz więcej i więcej krwi ulatywało... Nic już więcej nie widziała. Tylko ciemność. Ulatujące życie. 
To była ta chwila, kiedy Ashley opadła nieprzytomnie na ziemię. Kassie puściła ciało dziewczyny, podchodząc do Williama.
- Na czym skończyliśmy...?
William wbił wzrok w ciało dziewczyny, czując jak zbiera mu się do łez. Nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Kompletnie osłabł, poddał się. Zamknął oczy, zaciskając zęby. 
- Jak mogłaś...? - Wysyczał przez zęby. - JAK MOGŁAŚ?! - Wydarł się na kobietę.
- Nie mów mi, że naprawdę wolałeś jakąś szlamę ode mnie.
- Może nie wolał.
Sukkub odwrócił się, rozszerzając oczy. Dziewczyna wytarła krew z szyi, a jej włosy zaczęły zmieniać kolor na rudy, a oczy zrobiły się złote, niczym dwie monety. Wyciągnęła rękę, czując dalej spływającą krew po jej szyi. Zanim Kassie zdążyła zareagować, chodzący trup odskoczył za nią, łapiąc Williama i uwalniając z łańcucha, jednak zostawiając kajdany na jego rękach. 
- Uciekaj, Will.
- Ashley, nie zostawię Cię!
- I TAK JESTEM MARTWA! - Zaczęła kaszleć. - Uciekaj! Już!
Odepchnęła go, robiąc ścianę ognia między sobą, żeby nie mógł przejść. Odwróciła się do Sukkuba, zapalając się. 
- Dlaczego jeszcze żyjesz?!
Ash tylko się uśmiechnęła. Zaczęła powoli podchodzić do Kassie.
- Jestem od zawsze martwa, szmato.
- JAK ŚMIESZ MNIE TAK NAZYWAĆ!
Kassie się zamachnęła ostrzem w stronę piromantki, która uniknęła ciosu, łapiąc jej nadgarstek i zaciskając mocno.
- Skończmy to, Kassie. Nie chce z tobą walczyć. 
Sukkub patrzyła na nią wściekła. Ashley uspokoiła swój płomień, patrząc na nią zła. Obie zamarły w tym właśnie momencie. 
- Nie zabije cię. Daj mi po prostu odejść.
Puściła demonice i odwróciła się, sięgając do ściany ognia, żeby ją opuścić. Spojrzała na Kassie po raz ostatni spojrzała na dziewczynę i wściekła wyszła, nie oglądając się, zostawiając Ash samą. Dziewczyna zsunęła się po ścianie, łapiąc się za szyję, gdzie ulatywało coraz więcej krwi. Przeleciało jej każde wspomnienie. Jak poznała Williama, jak razem spędzali czas, kiedy wspierali siebie nawzajem, gdy widziała jego śliczny uśmiech na twarzy. Nie chciała, żeby patrzył na jej śmierć. Dobrze, że uciekł. Kolejne wspomnienie. Aideen. Kobieta, która ją zmanipulowała i wykorzystała, wymordowała jej rodzinę...
Czy tak wygląda życie? Jeśli tak, to nie chce więcej żyć...
Ashley zaczęła kaszleć, a jej ciało robiło się blade. Serce coraz wolniej biło, a jej oczy się przymykały.
Ostatni raz... Ostatni raz się żegnam z tym miejscem. Sama. Tak, jak być powinno.

<Goodbye, William>

Nora Fisher


Mózgi są niesamowite, gdyby tak każdy mógł mieć po jednym



Imię i nazwisko: Nora Jocelyn Fisher
Wiek: 27 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Lykan
Orientacja: Biseksualna
Zauroczenie: Aktualnie ma "lepsze rzeczy do roboty"
Partner: Brak
Charakter: Nora wydaje się być spokojną duszyczką, jest uprzejma i zawsze wie co powiedzieć w danej sytuacji. Nie brakuje jej pewności w siebie i swoje słowa. Ma dar przekonywania. Nie jest to żadna supermoc ale jest w stanie tak posługiwać się słowami że gdy spytasz ją o kierunek do najbliższej toalety, to uświadomi ci że właściwie to nie potrzebujesz skorzystać, tylko jesteś głodny i załatwi ci zniżkę na kolację dla dwóch osób na ten sam wieczór. Jak widać, świetnie idzie jej rozmawianie z ludźmi, jeśli się postara to umie być najbardziej charyzmatyczną osobą jaką spotkacie. Ma jednak swoje momenty, w tańcu się nie pierdoli i nie lubi owijać w bawełnę, jeśli nie zgadzasz się z nią to bardzo uprzejmie ci przekaże że się mylisz i zrobi wszystko co może żeby zmusić cię do zmiany zdania :) Zdarza się jej też wybuchnąć przy rozmowie i wtedy zwykle dochodzi do wymiany nieprzyjemnymi wiązankami. Ma kompleks wyższości, uważa że się nie myli i ciężko do niej przemówić
Praca: Za dnia prowadzi swoją restaurację ze swoim bliskim przyjacielem, a w nocy ;)
Umiejętności: 
- wcześniej wymieniony - dar przekonywania
- jest genialnym szefem, jednak w swojej restauracji nie ona gotuje
- zna się na czymś co wyewoluowało z dawnej alchemii, umie przygotować różne specjalne miksturki o różnych działaniach, to jedno z jej nocnych zajęć
- ma prawo jazdy i własne autko uwu
Specjalna Umiejętność: Delikatna telekineza. Nie mówię tu o przenoszeniu człowieka ale na przykład przysunięcie do siebie kubka z końca stolika, lub lekkie szturchnięcie w rękę osoby która w nią celuje z broni, żeby strzał nie trafił.
Wygląd: 173 cm wzrostu. Długie brązowe włosy i lekko opalona cera. Jej nos jest oprószony piegami. Jej oczy są z reguły szaro-niebieskie jednak kiedy jest w ciemności odcień zmienia się prawie że świecący żółty. Nosi koszulki z długim rękawem i jeansy z dziurami na kolanach. Często chodzi w mEsSY kokach
W formie psa ma ciągle żółte
Rodzina: Rodzina mieszka oddzielnie, nie utrzymuje z nimi zbytnio kontaktu
Historia: : )
Inne: 
- zawsze nosi ze sobą paralizator
- jest uczulona na orzechy
- nie rozstaje się ze swoim mini tabletem w którym notuje wszystkie ważne informacje, nie pozwala nikomu innemu go dotknąć a hasło dostępu ma kilometr, kto wie jak ona to pamięta
- jej przyjaciel nazywa się Liam 
Autor: Kat

Robin Jade

Masz wolny wybór, ale nie jesteś wolny od konsekwencji swojego wyboru.


Imię i nazwisko: Robin Jade
Wiek: 25 lat
Płeć: Kobieta
Rasa: Człowiek
Orientacja: Biseksualna
Zauroczenie: Nah
Partner: Nah
Charakter: Robin jest spokojną dziewczyną, która surowo się trzyma zasad. Nie ukrywa się, kiedy ma problem o czyjąś decyzję, jednak nigdy nie próbowała zmusić kogoś do zmiany zdania. Stara się być rozsądna, zawsze najpierw myśli, potem robi. Stara się nie pakować w kłopoty, ale nic nie zrobi, jak problemy przychodzą do niej. Pamiętliwa i wyciągająca konsekwencje z ludzkiego wyboru. Jest elastyczna, szybko potrafi zmienić charakter o 180 stopni, żeby porozmawiać z klientem, bądź losową osobą. Nie pokazuje emocji ludziom, można ją porównać do negocjatora, nie używa emocji do rozmów, a swojej wiedzy. Trzyma się na wodzy, niezależnie jak bardzo będzie naciskana. Wszystko po niej spływa, albo dobrze pokazuje, że po niej to spływa. Ale jest dobrą istotką dla przyjaciół. Stara się ich wspierać, pozwolić porozmawiać, spędzić miło czas na kanapie z kawą. Może Cię nawet przenocuje.
Praca: Krupierka
Umiejętności: Zna każdą grę w karty, jest dość zwinna i łatwo się rozpoznaje w towarzystwie. Jest też tłumaczem Chińskiego i Koreańskiego. 
Wygląd: Dziewczyna ma 164 cm wzrostu. Na lewej ręce ma tatuaże, które symbolizują spokój ducha. Opalona cera i ciemnobrązowe oczy. Na co dzień chodzi w golfach i bluzach z głębokimi kapturami. 
Rodzina: Spotyka się z rodziną tylko na święta, jednak nie jest z nimi specjalnie. Ma mieszkanie opłacane przez ojca, więc o tyle musi do niego dzwonić raz w tygodniu.
Historia: Nie ma co pisać. Urodziła się, została oddana do domu dziecka, została adoptowana, zainteresowała się pracą ojczyma, więc wkręciła się w biznes i ćwiczyła ręce i czytała dużo o grach karcianych, aby za kilka lat została krupierką. Nic więcej. Po prostu pracuje sobie jako krupierka, więc ma nocny tryb życia.
Inne:
-
Pisze pamiętnik;
- Czasami robi sobie covery w domu;
- Bez okularów nic praktycznie nie widzi;
- Nie obchodzi ją jej rodzina biologiczna;
- Nie miesza się w ludzkie życie, więc jeśli próbujesz ją w coś wciągnąć to musisz mieć dar przekonywania;
- Umie się bić, chodzi na dodatkowe zajęcia z Judo.
Autor: Rav

Oliver Moore

Śmiej się, tylko żeby inni się zastanawiali dlaczego.


Imię i nazwisko: Oliver Moore
Wiek: 25 lat
Płeć: Mężczyzna
Rasa: Banshee
Orientacja: Heteroseksualny
Zauroczenie: Aktualnie nikt
Partner: Brak :(
Charakter: Nie miał nigdy żadnych bliskich relacji, najważniejsza dla niego jak i dla jego bliskich było zapewnienie sobie dobrej kariery. Na tym więc się skupiał od małego. Najpierw szkoła, potem praca, przez co życie towarzyskie spadło na drugi plan. Na pierwszy rzut oka wydaje się spokojnym i ciepłym człowiekiem i taki właśnie jest. Ciężko wpaść na niego w złym humorze, stara się nie odstraszać od siebie ludzi, więc jest pogodny z zewnątrz. W środku za to- Na każdym kroku jest w stanie znaleźć jakąś przeszkodę. Jego życie to jedna wielka paranoja, ale nawet nie myśli żeby o nich rozmawiać z kimkolwiek. Stara się wszystkie problemy rozwiązywać sam. Dotychczas udawało się mu to, jednak czasem podczas większego stresu powoli zaczyna się pokazywać ta kulka nerwów z jego środka. 
Nie jest typem który szuka powodów do kłótni i sprzeczek, jednak kiedy druga osoba nie zgadza się z jego opinią to z szacunkiem to przyjmuje, ale swojego zdania za nic nie zmieni.
Praca: Detektyw policyjny
Umiejętności:
- potrafi posługiwać się bronią palną
- zna się na samoobronie
- jako Banshee co jakiś czas słyszy głosy ludzi zmarłych i dostaje "widzenia" jeśli ktoś jest bliski śmierci, wykorzystuje to często w swojej pracy i na miejscach zbrodni, żeby mieć wgląd w życie zaginionej osoby bądź na przykład ofiary morderstwa. 
Specjalna Umiejętność: ma wyostrzone zmysły, widzi lepiej w ciemności, słyszy lepiej i wszystko inne z tym związane
Wygląd: Przeciętnego wzrostu, ciemne gęste włosy i jasne-niebieskie oczy. Często nosi kurtki, swetry i szaliki, nawet jeśli pogoda nie jest na nie najlepsza. Lepiej żeby było za ciepło niż zimno. Na pierwszy rzut oka wygląda jak najzwyklejszy człowiek, dopiero po wgłębieniu się da się zauważyć, głównie w jego zachowaniu, lekkie wskazówki że coś ukrywa.
Rodzina: Rodzice mają się świetnie, jednak są po rozwodzie. Dalej utrzymują kontakt i dla zasady spotykają się regularnie, żeby sprawdzić co u syna. Ma też młodszego brata i siostrę, którzy dalej mieszkają z mamą. 
Historia: Od małego był zdeterminowany do pomocy głosom ludzi które słyszał każdego dnia. Dla zaspokojenia swojej ciekawości, a może bardziej dla małej nadziei, że głosy kiedyś znikną.
Inne: 
- jego "widzenia" często objawiają się w snach, te bardziej męczące nie pozwalają mu często zasnąć z powrotem więc ma wiele czasu w środku nocy. 
- czyta sporo książek 
- można powiedzieć że pracoholik, ale bardziej szuka zajęcia na wypchanie czasu wolnego
- mimo że mało sypia, nie widać tego po nim aż tak, nie wygląda jak chodzące zwłoki
- niedawno zaczął pracę i z pewnych powodów przeniesiono go z innego miasta do naszego kochanego Riverside
Autor: Kat
^