Od Emmy CD Everett, i lived btch

    Poprawiłam swoje przypalone, poszarpane ubranie, jakby to miało teraz jakieś znaczenie. Nie miałam na tą chwilę siły myśleć. Chciałam tylko odetchnąć. Chociaż raz w ciągu tego dnia.
- Wiesz, nie tylko ty się martwiłeś - przywaliłam mu w głowę prawą ręką, czyli jedyną która na ten moment nadawała się to użytku. Dobrze, że przynajmniej jestem praworęczna. Everett rzucił tylko krótkim auć, ale nic więcej nie powiedział, jedynie zasłonił się ręką, gdybym chciała mu jeszcze raz przywalić. Nastąpiła kolejna chwila ciszy.
- Ja nie spadłem na samochód--
- A skąd miałam wiedzieć?! - podniosłam głos, po czym nerwowo się zaśmiałam. - Kiedy się obudziłam nie było Aideen, nie było ciebie, nie było nic. Nie wiedziałam ile czasu minęło! Zastałam tylko ślady krwi na dachu, które wyglądały jakby ktoś ciągnął po nim zwłoki - przerwałam na chwilę, żeby złapać oddech. Moje żebra chyba trochę uszkodziły mi płuca, a przynajmniej tak się teraz czułam. - Czy w ogóle wróciłeś, żeby sprawdzić?
- No chyba sobie żartujesz ze mnie - jego głos zabrzmiał jakby czuł się urażony. - Bywam wredny ale nie jestem potworem.
    Pokiwałam głową i usiadłam bezradnie na ziemi. Przejechałam dłonią po włosach, które były sklejone krwią. Przyjrzałam się sobie dokładnie. Duży odłamek szkła nadal wystawał z mojego lewego ramienia. Cała byłam we krwi i kurzu. Nie wiem, jakie są wymagania na najgorszy dzień życia, ale ten dzień zdecydowanie znajduje się na liście obiecujących kandydatów.
- Przepraszam, po prostu... Może po prostu powiem ci, co się stało. Zanim rzuci się na nas kolejny pojeb z nożem.
***
    Piszczenie w uszach. Pierwsza rzecz, inna niż ciemność i zimno, którą poczułam po obudzeniu się. Może poczułam to złe słowo, bo o ile mogłam delikatnie otworzyć oczy, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Nie mogłam się ruszyć, ciężko było mi myśleć. Zaczęłam panikować, zarówno ja, jak i moje ciało, było w szoku.
Gdzie jestem?
Żyje?
Ile czasu minęło?
Co się stało?
Gdzie są wszyscy?
    Kiedy tylko odzyskałam chociaż część kontroli nad moim ciałem, od razu spróbowałam się podnieść. Mój pierwszy, wielki błąd. Poczułam jak fala bólu uderzyła każdy nerw w moim ciele. Nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się od krzyku. Może to znajdująca się gdzieś w głębi mojego umysłu świadomość, że jeśli zwrócę na siebie uwagę, długo nie nacieszę się tym, że jakimś cudem przeżyłam.
    Więc czekałam.
    Cierpliwie czekałam, aż fakt, że jestem nadistotą, chociaż raz w życiu się do czegoś przyda. Nie każdą ranę nadistota jest w stanie zagoić, ale mimo wszystko niezwykle szybka regeneracja przydaje się w takich chwilach. Niezależnie od tego, jak niewiele osób kiedykolwiek znajduje się w takich sytuacjach.
    W końcu, po czasie który wydawał się nieskończonością, poczułam jak ból delikatnie ustępuje. Nigdy nie zniknął w całości, ale przynajmniej nie czułam się jakby każda komórka w moim ciele urządzała sobie imprezę w kwasie. Mogłam się w końcu rozejrzeć nie bojąc się, że stracę przytomność kiedy obrócę głowę.
    Ulica była pusta. Poza wyciem wilkołaków w oddali, nie było nic słychać w pobliżu. Spojrzałam na dach, z którego spadłam. Próbowałam policzyć piętra, ale ból głowy nadal nie chciał ustąpić i nie mogłam się skupić nawet na tyle, żeby zobaczyć ile okien minęłam, kiedy sobie tak leciałam w dół. Zaprzestałam więc próbowania i zamiast tego spojrzałam na samochód. Nie znajdował się w lepszym stanie niż ja, dach i część maski była okropnie wgnieciona, a przednia szyba rozbita. Spojrzałam w kierunku bagażnika, i wtedy zdałam sobie sprawę z prawdopodobnego powodu, dzięki któremu przeżyłam.
    Moja lewa ręka prawie nie przypominała kończyny. Była złamana w tylu miejscach, że wydawało mi się, że widzę więcej kości niż skóry. Oczywiście, miała w sobie też dużo odłamków szkła. Taki tam bonus.
    Bezmyślnie dotknęłam jej w kilku miejscach. Nic. Nie czułam nic. Niepewnie sięgnęłam po wystającą ze skóry kość, albo to co z niej zostało. Na początku próbowałam to robić delikatnie, ale koniec końców po prostu wepchnęłam ją do pozycji, która wydawała mi się w miarę naturalna. Wciąż nic, żadnego bólu, żadnego jakiegokolwiek uczucia. W głębi duszy wiedziałam, co to prawdopodobnie znaczy. Po prostu miałam to w tamtym momencie gdzieś. Zeszłam z samochodu. Całe racjonalne myślenie w mojej głowie zostało zastąpione jednym słowem.
Przeżyj.
***
- Wtedy weszłam na górę, ciebie nie było, Aideen nie było, tej trzeciej też nie było. Zakładam, że to jej ciało ktoś przeciągnął po dachu?
    Everett pokiwał głową.
- Zastrzeliłem ją zanim ona miała szansę mnie zastrzelić.
    W ciągu mojej opowieści zdążyliśmy się przenieść gdzieś dalej, żebyśmy nie musieli siedzieć nad zwłokami jakiegoś maga. Teraz siedzieliśmy opierając się o drzwi jakiegoś biura. Oboje tępo wpatrywaliśmy się w ścianę przed nami, nie wiedząc w jaki sposób poradzić sobie z tą sytuacją. Nie miałam pojęcia co mogłabym jeszcze powiedzieć, podejrzewam że Everett też nie. O czym się rozmawia w takich chwilach? O pogodzie?
    Chłopak odchrząknął, przerywając niezręczną ciszę.
- Skąd wiedziałaś gdzie jesteśmy? - zapytał. Pokręciłam powoli głową i uderzyłam nią lekko w drzwi, zamykając oczy.
- Nie wiedziałam. To było jedyne miejsce, gdzie powiedzmy, że miałam czego szukać. Pójście do domu nie brzmiało w tamtym momencie jak jakiś specjalnie dobry wybór, chociaż kusiło mnie, żeby po prostu nalać sobie byle jakiego alkoholu do szklanki, albo może lepiej do wiadra, i patrzeć z wygodnego fotela jak miasto płonie.
- To czemu tego nie zrobiłaś? - otworzyłam oczy, kiedy usłyszałam to pytanie. Wyprostowałam głowę i spojrzałam na Everetta, który patrzył na mnie pytająco, oczekując na odpowiedź. Otworzyłam usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam i zamiast tego westchnęłam, zastanawiając się jak się wytłumaczyć. Przetarłam oczy palcami i aż się cicho zaśmiałam. Może z nerwów.
- No nie wiem, może zdałam sobie sprawę z tego, że jeśli miasto spłonie to ja spłonę razem z nim. Nie żebym i tak mogła coś na to poradzić - skinęłam głową w stronę mojej lewej ręki. Na szczęście czas, w którym miałam wrażenie, że zemdleję z bólu, przeminął już dawno temu. - Może przynajmniej ty się przydałeś na więcej niż ja.
- Pragnę ci przypomnieć, że uratowałaś mi życie kilka razy dzisiaj. Chociaż tego maga mogłaś oszczędzić, chyba chciał tylko się stąd zmyć, zanim znajdzie go ktoś gorszy ode mnie - wzruszyłam na to ramionami. To jak ta praca robi nas znieczulonych na śmierć czasem mnie martwiło, ale z drugiej strony gdybyśmy mieli się przejmować każdym, kto próbuje nas zastrzelić, nie wytrzymalibyśmy tygodnia. Kochane Riverside.
    Przez moment myślałam, że czeka nas kolejna długa chwila ciszy, ale Everett szybko ją przerwał.
- Ja to bym usiadł na fotelu i patrzył jak miasto płonie.
    Uniosłam brew, czekając na jakieś rozwinięcie.
- Po całym tym dniu alkohol to chyba pierwsza i jedyna rzecz, jakiej potrzebuję. Annabeth i Zachary odwaliliby ich robotę, zamiast ciągać nas za sobą, a ja rozsiadłbym się w fotelu i położył stópki na dywanie z futra niedźwiedzia polarnego.
    Zmarszczyłam brwi. Miałam wrażenie, że gdzieś to już słyszałam. Everett posłał mi nieco rozbawione spojrzenie.
- Gdybym go miał. Bo wiesz, to ten, na który mi się zrzygałaś. Nadal wisisz mi za niego pieniądze.
    Moje usta mimowolnie wygięły się w uśmiechu. Patrzyliśmy na siebie przez chwilę, w absolutnej ciszy, aż nie wytrzymaliśmy i oboje parsknęliśmy śmiechem.

***
Miesiąc później
Tak, miesiąc.
Nie będę opisywać fascynującej historii o tym, jak grupa Grażynek sprzątała ulice miasta.
Jeśli ktoś nie może bez tego żyć to odsyłam do Adriana ;)

    Skinęłam głową z uśmiechem, dziękując miłej kasjerce za kawę, i wzięłam kubek w dłoń, w której i tak już trzymałam teczkę z dokumentami. Ruszyłam w stronę wyjścia i popchnęłam drzwi ramieniem, wychodząc na ulicę. Zmrużyłam oczy, przyzwyczajając się do słońca i rozejrzałam, ruszając powoli w kierunku budynku, przed którym miałam się z kimś zaraz spotkać.
    W życiu bym nie zgadła, że przez Riverside jeszcze niedawno praktycznie przeszła apokalipsa.
    Samo powstanie nie trwało długo, po tym kiedy przyjechała pomoc z bazy wojskowej rozgonienie wilkołaków było kwestią kilkunastu godzin. Z czyszczeniem ulic i naprawą zniszczeń było gorzej. W mieście nadal trwa mnóstwo remontów, sporo małych biznesów zbankrutowało. Dla tych, którym udało się podnieść, życie toczyło się dalej.
    Aideen dostała, czego chciała. Większość ludzi na jakkolwiek ważnych pozycjach w tym mieście skończyło z rozszarpanym gardłem. Wielu z nich zastąpiły nadistoty. Jeszcze niedawno można było pomyśleć, że to dobrze, w końcu wszyscy będą równo traktowani. Niestety nie żyjemy w świecie idealnym, żyjemy w Riverside, które oficjalnie przestało podlegać prawu panującemu w USA. Mogłabym udawać, że właściwie kiedykolwiek podlegało, ale teraz to oficjalne. Nie przyznają się do nas.
    No więc czemu właściwie podlega? Mam wrażenie, że ci co są teraz u władzy sami chcieliby wiedzieć. Wszystko ustala jakaś rada, nikt nie wie co to jest i z kogo się składa tak nawiasem mówiąc, ale z tego co dla odmiany wiemy, jest podzielona i jedni próbują zaprowadzić jakikolwiek porządek w mieście, a drudzy chcą po prostu dać nadistotom co się da i nie zostawić dla ludzi nic, żeby musieli się wynieść. Czego ja się spodziewałam?
    Ciężko komuś takiemu jak ja się właściwie wypowiadać o tym wszystkim, w końcu jestem po tej stronie, która nie ważne co się stanie i tak na tym skorzysta. W końcu jestem nadistotą, teraz to my jesteśmy górą, mamy wszystko, czego chcieliśmy. Łatwo tak wszystkich generalizować, kiedy słyszę słowo "nadistota", czuję jak coś mi się w środku przewraca. Robić z siebie ofiarę, która została tak paskudnie wykorzystana przez złą panią w niebieskich włosach, i w ogóle to nie miała z tym nic wspólnego to jedno, ale korzystanie na tej całej, chujowej dla wszystkich sytuacji, bo mogę, to zupełnie inna sprawa. Mogłam teraz równie dobrze mówić o sobie, jak i o tych debilach, którzy podejmują teraz decyzje za wszystkich, bo mogą. Pozostawię to do interpretacji własnej.
    W końcu znalazłam się przed kliniką. Do godziny, na którą byłam umówiona, zostało mi jeszcze czternaście minut. Postanowiłam usiąść sobie wygodnie w środku i zaczekać, zarówno na umówioną godzinę jak i na osobę, z którą miałam się spotkać, więc podeszłam do drzwi. Zobaczyłam napis ciągnąć, więc uniosłam rękę, w której nic nie trzymałam, i...
    No tak.
    Nie miałam już ręki.
    Jedną z pierwszych rzeczy, jakie usłyszałam po koszmarze, jakim było to powstanie, było: ręka jest zbyt poważnie uszkodzona, i że nic nie możemy zrobić. Nie żeby mnie to dziwiło oczywiście, sama nastawiałam sobie wszystkie te zmiażdżone kości, widziałam w jakim była stanie. Można kłócić się, że jestem głupia, ale nie jestem naiwna. Zaproponowali mi protezę, technologia już dawno poszła na tyle daleko, że nie dość, że można się takimi posługiwać jakby były prawdziwe, to jeszcze wyglądają zupełnie jakby były prawdziwe. Podobno sama nie zauważę różnicy.
    Podobno. Do tej pory ją zauważałam. We wszystkim co robię, każdego dnia. I mogę udawać, ile chcę, ale mam ochotę się rozpłakać za każdym razem, kiedy nie jestem w stanie zrobić jakiejkolwiek, banalnej do tej pory czynności.
    Westchnęłam ciężko i zaczęłam siłować się z drzwiami, próbując jakoś nacisnąć na klamkę łokciem i je otworzyć. Po chwili starań ktoś stanął za mną, sięgnął do klamki i zakończył mój trud. Obróciłam się, żeby zobaczyć kto dzisiaj został moim bohaterem, i spotkałam się ze znajomym uśmiechem. I znajomym shake'iem z McDonalda.
- Na czas to za późno, nie?

***

- To żart, tak? Taki nieśmieszny. Taki moment, kiedy wszyscy się śmiejemy i mówi mi pan prawdziwą cenę.
    Lekarz podrapał się niezręcznie po karku i westchnął. Rozłożył ręce i położył dłonie na kolana.
- Nie wiem co pani powiedzieć, pani Blackwell. Mamy bardzo mało personelu, nie ma nikogo na miejscu, kto może przeprowadzić taki zabieg, więc musielibyśmy kogoś ściągać z innego miasta. Sama proteza, a przynajmniej taka, jaka panią interesuje, też nie jest tania - podniósł na mnie wzrok. Miał współczującą minę, ale pod tym wszystkim miałam wrażenie, że podświadomie słyszę słowa nie ma nic, co mogę zrobić. - Zapytała pani ile to kosztuje, więc pani powiedziałem.
- A gdyby pojechała do innego miasta? Nie trzeba wtedy nikogo ściągać - wtrącił się Everett, który do tej pory w ciszy przysłuchiwał się rozmowie, opierając się o ścianę. Zaczął rozmawiać z lekarzem, ale przestałam rozróżniać i słyszeć słowa. Patrzyłam tylko na niego, kompletnie odcięta od rzeczywistości.
    Wiedziałam, że to wszystko trochę będzie kosztować, ale teraz zdecydowanie pożałowałam, że nie postanowiłam dowiedzieć się o tym wcześniej. Może udałoby mi się coś wymyślić. Jakieś wyjście, jakiekolwiek.
    Nie miałam nawet zbliżonej sumy pieniędzy do tej, którą potrzebowałam. Ostatni miesiąc spędziliśmy bez pracy, dopiero dzisiaj mieliśmy wrócić, więc jechałam na samych oszczędnościach, a operacje i sama w sobie opieka medyczna kosztowały dwa razy więcej niż zazwyczaj. Nawet gdybym miała czekać na wypłatę, to kolejny miesiąc spędzony jak bez ręki. Do tego duża część tego, co zarabiam, idzie na rachunki. Dom jest w pełni opłacony od dawna, ale woda, prąd-
    No przecież. To jakieś wyjście.
- Mogłabym sprzedać dom - wcięłam się Everettowi w środek jakiegoś zdania. Zarówno on jak i lekarz zamilkli i spojrzeli na mnie. - Jest trochę duży jak na jedną osobę, nie potrzebuje remontu no i bogate nadistoty teraz szukają takich. Szybko bym znalazła kogoś, kto by go kupił.
    Zamilkłam na chwilę, dając sobie moment na przemyślenie tego.
- To co bym za niego dostała pokryłoby cały koszt, nawet trochę by mi zostało - wzruszyłam ramionami. - Znalazłabym jakieś mieszkanie w centrum, coś za coś.

<kurwa który mamy rok>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^