Od Robin CD Chętny

 Dzisiejszy dzień, zaczynał się dosyć normalnie. Robin wstała o trzynastej, jak zwykle, odkąd ma nocne zmiany w kasynie, czyli praktycznie od zawsze. Siedziała w swoim pokoju przed lustrem, trzymając wsówkę do włosów w zębach, układając włosy w kok. Był to jeden z wymogów w kasynie. Jak masz długie włosy, musisz mieć jej spięte, albo ściąć. Brunetce nie chciało się szukać nowych rytuałów porannych z krótkimi włosami, więc zrezygnowała z tej opcji. Spojrzała na soczewki do oczu i założyła je, żeby móc zdjąć okulary i nałożyć makijaż na siebie.
- Kochanie, obiad na stole! Czy powinnam powiedzieć obiado-śniadanie?
Robin nieźle się wystraszyła, kiedy usłyszała głos swojej matki z kuchni. Zapomniała, że przyjechała na kilka dni. Złapała spinkę z zębów i upięła włosy, żeby się trzymały. Delikatnie wyjęła kilka kosmyków włosów, żeby upięcie nie było ulizane.
- Zaraz zejdę! Skończę tylko się szykować! - Krzyknęła z pokoju, łapiąc za puder i zaczęła nakładać na siebie lekki make-up. Tak... Jej rutyna, była... No cóż... Rutyną. Nigdy nie wyszła spoza planu, zawsze wszystko, było na swoim miejscu, dzięki czemu wiedziała czego się spodziewać, co robić i jak robić. Nic nie mogło pójść nie tak, kiedy wszystko robiła tak, jak było zapisane już w jej małym grafiku. Gdy się upewniła, że wygląda dość dobrze, zdjęła szkła kontaktowe, wytarła delikatnie ścierką swoje okulary i je założyła. Złapała za torbę, idąc do kuchni. Minęła drzwi do drugiego pokoju, stając w jadalni, która była połączona z kuchnią. Spojrzała na kobietę. Starsza, widać było już jej kosmyki siwiejących włosów pośród kruczego koloru na głowie, małe, zielone oczy i opalona cera.   
- Robin! Piękna jesteś jak zawsze!
- Mamo, nie powinnaś być w pracy o tej godzinie? - Dziewczyna przytuliła się ze swoją mamą i złapała za tosty z serem. Usłyszała śmiech.
- Chciałam z Tobą porozmawiać.
Robin wywróciła oczami, wlewając sobie mleka do kawy. Kolejna część jej rutyny, zrobienie sobie delikatnej kawy na rozbudzenie, przy okazji mogła chociaż próbować ignorować swojego rodzica. Zawsze zaczynała od tego. Kolejny powód, dlaczego przestała rozmawiać z mamą. Docenia to, że ją adoptowała, ale...
- Musimy ci znaleźć współlokatora.
...Ta rozmowa była tą jedną rzeczą o której Robin nie chciała rozmawiać.
- Mamo, mówiłam ci...
- Ale posłuchaj. Znalazłam kilku fajnych, którzy mogą ci się spodobać! Przystojni, inteligentni... Nie byłabyś sama. Pamiętam jeszcze, jak chciałaś poznać jakiegoś rycerza na białym koniu.
Robin odłożyła talerz, biorąc głęboki wdech. Odwróciła się do kobiety i skrzyżowała ręce.
- Mamo. Doceniam, że się o mnie martwisz. Jednak po pierwsze, miałam wtedy 15 lat. Po drugie, nie chce z nikim mieszkać. Dobrze mi jest samej. Poza tym, nie widywałabym się z współlokatorem, moja praca jest zbyt wymagająca.
- Powinnaś dać chociaż im szansę! Nie możesz siedzieć sama w domu, ludzie w twoim wieku bawią się, imprezują, sypiają z kochankami.
- Tak. - Potwierdziła słowa swojej opiekunce. - Mówisz o imprezowiczach. Może ty to robiłaś, zanim mnie wzięłaś z domu opieki, ale nie mam zamiaru robić tego samego.
Robin wzięła gumę do żucia i wzięła dwa paski do ust. Spojrzała na mamę, która przygnębiona złapała za twarz córki.
- Po prostu się martwię o Ciebie, złotko...
- Tak, wiem. I za to Cię kocham.
Dała mamie buziak w policzek.
- Ale mam za dobrą rutynę w swoim życiu, żeby nagle ją zmieniać imprezami, czy fajerwerkami. Wrócę późno!
Zamknęła drzwi za sobą, biorąc głęboki wdech. To nie jest tak, że nie miała znajomych, miała. W pracy, gdzie mało kiedy gadała z kimkolwiek, ale zawsze mogła rzucić na kogoś spojrzenie, przywitać się. Na lekcjach Judo też ma znajomych, wita się z nimi, mówi z nimi o treningu. Nigdy nie potrzebowała bliższych relacji. Żyła swoją rutyną, która jej dawała motywację. Robin stanęła przed przystankiem, wyciągając swój pamiętnik i zaczęła pisać początek dnia. Gdyby ktoś czytał jej dziennik, widziałby, że cały czas jest taki sam. 

23.xx.20xx Godzina 13:21

Jak zawsze wstałam o 13, ubrałam się w luźne rzeczy, aby było mi prościej się przebrać w kasynie. Mama znowu zaczęła ze mną temat o posiadaniu współlokatora. Nadal nie umiem zrozumieć, dlaczego tak jej zależy. Rozumiałabym, jakbym miała problemy z pieniędzmi, albo z pracą, jednak moja rutyna mnie jeszcze nie zawiodła, więc nie wiem po co cały czas o tym wspomina. Za kilka minut przyjeżdża mój autobus, więc napisze pewnie o 2 rano.

Każdy dzień tygodnia jest praktycznie identyczny, tam generalnie jest wizyta rodziców, inna knajpka, gdzie zjadła posiłek, jakieś przemyślenia apropo następnego dnia... Pasowało jej to. Żadnych niespodzianek, codzienność, która ją prowadzi przez dzień. Po chwili, przyjechał jej autobus. Schowała pamiętnik do torby i usiadła w pojeździe, jak zawsze przy oknie. Założyła słuchawki, zaczynając słuchać swojego ulubionego wykonawcy. Spojrzała na wiadomości, widząc jakieś kolejne dramy z wampirami. Od razu zmieniła stronę, szukając czegoś ciekawszego. Czy przejmowała się tym, co się dzieje między ludźmi, a nadistotami? Niezbyt. Żaden z nich nie jest w jej życiu, nie są w jej kole, nie potrzebuje szukać problemów bez powodu. Niech się dzieje pośród nich co chce, tylko niech nie mieszają w to niewinnych ludzi. 


*************


Robin po dłuższej jeździe, usłyszała swój przystanek. Wysiadła jak zawsze z busa, kierując się do kasyna. Lewa strona budynku, ta sama karta, ten sam kod, ten sam korytarz dla personelu. Wpisała swoje nazwisko w kartkę, otworzyła szafkę i założyła swój uniform. Tutejsze kasyno było w kolorach czerwonych, więc miała białą koszulę z czerwoną kamizelką, czarne spodnie i eleganckie buty. Poprawiła okulary, wyrzucając gumę do kosza. Skierowała się do wejścia do serca budynku, jednak przed, musiała się oddać do skanowania. Stanęła przed bramką, widząc dwóch osiłków, którzy na widok brunetki się uśmiechnęli.
- Hej Robin. Jak zawsze o czasie. Metale do pudełka i potem przez skaner.
- Znacie mnie tyle lat i dalej wątpicie?
- Procedury.
Robin się uśmiechnęła. Nic się nie zmieniło. Oddała kolczyki, telefon i przeszła przez skan. Jak zawsze czysta. Ponowna codzienność i kolejny znak, że wszystko będzie dobrze i takie same. Straż ją zanotowała, oddała rzeczy.
- Udanej pracy!
- Nawzajem!
Posłała im ciepły uśmiech i skierowała się do swojego stolika. Akurat był czyszczony i sprawdzany. Ten widok zawsze uspokajał Robin. To zawsze świadczyło o tym, że dalej będzie z górki. Jej grafik wciąż jest na miejscu. Gdy stolik był czysty, stanęła przed nim, odpaliła stolik. Szybko zebrali się ludzie. Klasycznie, pokazała ręce, rękawy były już podwinięte, zero kantowania. Otwiera świeżą paczkę kart, pokazuje na stole, że wszystkie są różne i zaczęła tasować. Zaczęła rozdawać karty i zaczęła słuchać. Gracze lubią rozmawiać podczas gier, jednak krupierzy nie mogli się odezwać, póki nie zostanie się zapytanym, może być to uznane za chęć używania kodów.
- TO JEST JAKIŚ ŻART! - usłyszała jak mężczyzna po lewej rzucił kartami, pasując i spojrzał na krupierkę.
- Valenti, szczęście ci nie dopisuje, nie rób z igieł, wideł.
- NIE! ONA EWIDENTNIE ROBI TO SPECJALNIE! 
Robin się wyprostowała, mając ręce na stole. Kiedy są tego typu sytuacje, Robin ma pod stołem bardzo fajny guziczek, który wzywa ochronę. Ale jeszcze grzecznie czekała, woli nie mylić frustracji z agresją.
- Jak zawsze, przecież wy nigdy nic nie mówicie. Pewnie coś chowasz, prawda? Ja już was znam! 
- Valenti!
- No spójrz na nią! Stoi, nic nie robi, tylko patrzy na mnie! NO POWIEDZ COŚ! A nie czekaj, przecież tak długo, jak Cię nie poproszę o coś, będziesz milczeć jak grób!
Musiała się tej techniki długo nauczyć. Ignorować słowa ludzi. Patrzyła na stół, nie mogła nawet na chwilę odwrócić wzroku. Mimo kamer, sama musiała upewniać się, że nikt nie podmienia kart na stole. Miała możliwość resetowania gier. Co każdą turę są inne karty, ponieważ zawsze mogły być podmienione. Użyte pudełko wraca do specjalnego kosza, gdzie przez specjalistów są sprawdzane i od nich zależy, czy karty się daje do ponownego użytku, czy nie. 
- Tylko tasujesz karty, nic więcej! Łatwo jest ciebie zamienić, więc przestań oszukiwać!
Mężczyźni wstali, łapiąc znajomego i zaczęła się szarpanina. Robin do tego też przywykła. Najmniej przyjemna część w jej rutynie. Zawsze jest chociaż jeden stolik, który zwala winę krupiera za kantowanie. Dziewczyna sięgnęła po guzik pod stołem, żeby wezwać ochronę, ale...
W tym momencie, wysiadły światła. 
Robin wyprostowała głowę, rozglądając się. Zapadła grobowa cisza, wszystko i wszyscy stanęli, nie wiedząc co się dzieje. Krupierzy prosili swoje stanowiska, żeby nikt nie ruszał się z miejsca i zaczęli iść powoli do personelu. Wszystko odgrywało się bez paniki ze spokojem. Kasyno ma również swoje procedury bezpieczeństwa, klienci zawsze muszą bezpiecznie stać, a po pracownikach nie może nic widać. 
- Zostańcie tutaj. - Podała im kartę. - Podpiszcie się z numerami rachunku. Jakby był błąd nagły w danych, zwrócimy wam stawkę początkową. 
Robin poszła do pokoju dla personelu. Zamknęła drzwi za sobą, wzięła głęboki wdech.
- Co jest, dlaczego wysiadł prąd?! - Odwróciła się energetycznie dość, patrząc na resztę pracowników.
- Nie wiemy jeszcze! Wygląda jak awaria.
- To niemożliwe, przecież sprawdzali zawsze.
- Może zwarcie jest?
- A co jeśli-
Usłyszeli wybuch. Robin wychyliła się, otwierając cicho drzwi, widząc jak jacyś ludzie, stanęli przed wyjściem z kasyna. Mieli na sobie maski, a po chwili za każdym z nich, ukazała się czarna, zwierzęco-podobna istota. Nie wyglądało to dobrze. Robin spojrzała na pracowników.
- Trzeba zadzwonić na policje.
- Odcięli nas, nie mamy zasięgu. 
Robin zacisnęła ręce na klamce.
- Związać wszystkich.
Robin słysząc to, odwróciła się ponownie w stronę głównej sali. Odezwał się mężczyzna, który najwyraźniej wyglądał na szefa całej ekipy. Jego maska przedstawiała sowę. Z jego pleców momentalnie ukazał się cienisty koń, który zaczął skakać przed ludźmi, żeby ich wystraszyć. Cienie, wraz z ich demonami, zaczęli łapać ludzi. Zobaczyła, że ktoś próbował uciec. Usłyszała strzał. Robin schowała się, zaciskając oczy, a gdy spojrzała znowu na miejsce strzału, leżał skulony mężczyzna, trzymając się za ranną nogę.
- Znaleźć personel! Oni będą wiedzieć, jakie są kody do skarbca!
Brunetka zamarła i spojrzała wszystkich za sobą. Zacisnęła mocniej rękę na klamce. Wpadła na nich, barykadując drzwi krzesłem i otworzyła im przejście awaryjne, ukryte za biblioteczką. No co? Każde kasyno ma jakieś sekrety. To jest zbudowane tak, żeby miał pod sobą wielki labirynt. 
- Bądźcie cicho i nie wychylać się! Spróbuje sprowadzić pomoc. Schowajcie się.
Zamknęła za nimi i poszła do drzwi. Wzięła głęboki wdech, odblokowując drzwi. Otworzyła je. W tym momencie, usłyszała warkot za sobą. Odwróciła się, widząc jak wielki, czarny pies, ociekający jakby, patrzył na nią. Przełknęła ślinę, A gdy ten chapnął pyskiem, zamknęła drzwi, zaczynając uciekać ile sił w nogach. Cienisty towarzysz przebił się przez nie, goniąc dalej Robin. Dziewczyna momentalnie skręciła, odbijając się od ściany. Złapała za doniczkę i rzuciła w stronę wilka, ale ten dosłownie wsiąknął w ziemie. Przełknęła ślinę, łapiąc za klamkę z wyjścia ewakuacyjnego i szybko zamknęła za sobą, jakby dawało to cokolwiek i zaczęła biec dalej, chcąc go chociaż zgubić.
Pamiętacie jak była wspominka o tym, że póki jest rutyna, to się nic nie stanie?
To, co się dzieje aktualnie, nie było nigdy w jej rutynie.



<Chce ktoś pomóc dziewczynie, zanim Cień ją zabije?>

Nie śmiejcie się z tego opka, dawno nic nie pisałam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^