Od Emmy CD. Everett

- A więc - zaczęłam, chowając telefon do kieszeni. - Dostałam jakiś czas temu sprawę o rzekomym porwaniu córki klientki. Nie jest pewna kto to zrobił, ale ma pewne podejrzenia, część z nich spadła na biologicznego ojca dziewczyny, który był zamieszany w handel narkotykami.
   Everett skrzyżował ręce, opierając się o maskę samochodu.
- No i?
- No i - przeszłam przez rozbitą witrynę sklepu, żeby wziąć jedną z czapek z logo lokalnej drużyny. - Będzie prawdopodobnie dokonywał transakcji tam, gdzie się nikt tego nie spodziewa. Innymi słowy praktycznie przed nosami tysięcy ludzi.
   Otrzepałam czapkę z tynku, który posypał się trochę z sufitu. Założyłam ją i odwróciłam do chłopaka.
- Co powiesz na meczyk footballu?
   Zanim zdążył odpowiedzieć, poczułam jak ktoś stuka mnie ręką w ramię. Odwróciłam się, żeby zobaczyć czarnowłosą dziewczynę, patrzącą na mnie ze średnio przyjazną miną.
- Prawo dotyczy też policji, musisz za to zapłacić. Za szkody też czegoś oczekuję - uśmiechnęłam się w odpowiedzi i minęłam ją, żeby podejść do kasy.
- Ależ oczywiście. Nie ja wypłacam jednak ubezpieczenia, więc z drugą sprawą nie do mnie.
   Kiedy byłam obsługiwana, usłyszałam głos z zaplecza.
- Ashley! Udało mi się zadzwonić po--
   Z zaplecza lo and behold wyszedł nikt inny, jak moja stara adwokat. Ta sama, która miała mi zapewnić sprawiedliwość. Zatrzymała się i zamilkła, gdy tylko mnie zobaczyła. Uśmiechnęłam się do niej, ale upewniłam się żeby widać było, że ja też się nie cieszę, że ją widzę.
- Aideen, jeśli się nie mylę? - odezwałam się przerywając długą ciszę.
- Co ty--
- Wy się znacie? - przerwała jej stojąca przy kasie dziewczyna, która jak właśnie się dowiedziałam, nazywa się Ashley. Strzelam, że chciała powiedzieć coś w stylu, co ty tu robisz, przecież dopilnowałam tego, żeby cię zamknęli. Ale to tylko takie tam, nic nie warte zgadywanie.
- Ah, poznałyśmy się jedynie - wzruszyłam ramionami i zapłaciłam miłej pani. - Bardzo dziękuję za czapkę i to miłe spotkanie, będziemy się zbierać.
   Odeszłam zanim dziewczyny zdążyły jeszcze coś powiedzieć. Rzuciłam czapkę Everettowi, który nadal czekał oparty o samochód. Wsiadłam za kierownicę i zaczekałam aż mój towarzysz też wsiądzie. Odjechaliśmy i dopiero po długiej chwili ciszy chłopak się odezwał.
- Czy to nie była--
- Tak - odpowiedziałam szybko, próbując sama sobie wmówić, że to spotkanie nie podniosło mojego ciśnienia. - Taki zawód, każdy ci dobrze życzy kiedy czegoś chcą, ale w sekrecie wszyscy próbują się ciebie pozbyć.
   Westchnęłam teatralnie i przeniosłam wzrok na Everetta, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach.
- Zarezerwuj nam chociaż bilety. Ja korzystam z tego, że mogę prowadzić radiowóz. Zawsze myślałam, że jedyne moje przejażdżki tym samochodem będą na tylnym siedzeniu.

***

   Na stadionie było tak, jak się spodziewałam. Głośno. Śmierdzący, spoceni ludzie, przekrzykujący się nawzajem, próbując dopingować swoją drużynę. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem kto grał. Tyle lat minęło, a tak prymitywne rzeczy nadal cieszą ludzi. To prawie zabawne.
   Everett z kolei wyglądał, jakby tak właściwie dobrze się bawił. Nie był tak podekscytowany jak inni ludzie i nadistoty, ale nie nudził się jak ja.
- Czy mam ci przypomnieć, że jesteśmy tu po to, żeby patrzeć na gościa kilka rzędów przed nami? - przechyliłam się do niego, próbując powiedzieć to na tyle głośno, żeby dało się usłyszeć na tym stadionie.
- Jasne, jasne. Jestem całkowicie skupiony - wyszczerzył się głupio. - No patrzę na niego, patrzę. Ale mecz trwa już dość długo i nic się póki co nie stało. Ta kobieta jest pewna, że to ten?
- Skąd mam wiedzieć? - wzruszyłam ramionami i wzrokiem szukałam kogokolwiek podejrzanego w otoczeniu siedzącego w jednym z pierwszych rzędów mężczyzny.
   Nagle krzyki na stadionie się podniosły, szczególnie w naszej okolicy. Ludzie się zaczęli do nas odwracać, na początku nie zrozumiałam dlaczego.
- O nie--
   Zobaczyłam, że Everett patrzy na jeden z ekranów. Również przeniosłam tam wzrok, po czym zamarłam. No ja pierdole.
   Na ekranie był nikt inny jak my, w jakże uroczej ramce w kształcie serduszka. Kiss cam. Kurwa, cudownie. Raz poszłam na mecz. Raz. hail satan Obróciłam się do Everetta, szukając ratunku od osób wokół nas, które już czekały żeby oblać nas piciem, jeśli nie zgodzimy się na zabawianie tłumu. Jego uśmiech seryjnego gwałciciela nie pomógł.
- Nie - rzuciłam, obracając się i szukając wyjścia z tej sytuacji. - Nie ma mowy.
- No dawaj, wiem że chcesz - puścił mi oczko śmiejąc się cicho. Wzięłam głęboki oddech i pokręciłam głową, praktycznie sama do siebie. Why are we friends again???
   Czując się jak jakaś licealistka, która w życiu się nie całowała, przysunęłam się ze strachu zrujnowania mojej nowej kurtki przez niecierpliwych kibiców.
   Określenie motylki w brzuchu to kłamstwo. Chyba, że w tym zdaniu pominięta jest część, w której zawiadamiają mnie, że motylki mają noże. To śmieszne uczucie boli, nie polecam. Nie wiem z czym czułam się dziwniej, z faktem, że patrzą na mnie tysiące ludzi, czy fakt, że całowałam się z Everettem.
   Kiedy się od siebie odsunęliśmy, instynktownie spojrzałam na nasz cel. Zobaczyłam, że mężczyzna podaje kubeł wypełniony do połowy popcornem jakiemuś innemu mężczyźnie, którego wcześniej tam nie widziałam. Uścisnęli dłonie, po czym rozeszli się w swoje strony. Pociągnęłam Everetta za rękaw i dyskretnie wskazałam na to, co się dzieje. Wstaliśmy, przeciskając się między ludźmi.
   Ja poszłam za ojcem porwanej. Sam pościg długo nie trwał, bo chyba był tak najebany, że nawet mnie nie zauważył. Wyprowadziłam go na parking, próbując mu w międzyczasie zadawać jakieś pytania, ale chyba średnio ogarniał co się dzieje. Odpowiedział na kilka, ale resztę zignorował.
   Po chwili dołączył do mnie Everett, prowadząc skutego, długowłosego mężczyznę. Wyciągnął torebkę z białym proszkiem z kubła popcornu i rzucił ją na ziemię. Przybrałam formę psa i podeszłam do niej, schylając się, żeby ją powąchać.
- Heroina - powiedziałam przybierając ludzką postać. Już miałam dzwonić po policję, żeby ich zgarnęli, ale potem mi się przypomniało. No tak, ja tu pracuje.

***

   Obaj mężczyźni czekali już grzecznie w radiowozie, w tym czasie kiedy my czekaliśmy na Madeleine. Kartkowałam sobie właśnie notesik, w którym zapisałam wszystko, czego udało nam się dowiedzieć. Ciszę przerwał Everett.
- Mamy zamiar pogadać o tym co--
- Nie. - przerwałam mu tak szorstkim tonem, że nie zdziwiło mnie to, że parsknął śmiechem w odpowiedzi. Cieszę się, że cie to bawi. Ty kurwo.
   Zanim zdążyliśmy kontynuować naszą rozmowę, zobaczyłam jak zbliżają się do nas trzy osoby. Od razu rozpoznałam ukochaną Aideen. Obok niej szła Ashley, razem z...
- To ty! Wiedziałam, że źle zrobiłam dając ci odejść - odruchowo przygotowałam się do wyciągnięcia broni. Parking był zapełniony samochodami, ale poza tym całkowicie pusty. Nikogo poza nami tutaj nie było.
- Pozwólcie odejść mojemu koledze. Póki co, to jest prośba - odezwała się Aideen, bawiąc się okularami przeciwsłonecznymi.
- Twój kolega złamał prawo, a ty właśnie nam grozisz - odezwał się Everett, który już zdążył wyciągnąć broń.
   Nagle usłyszałam okropnie głośny pisk w uszach. Właśnie chciałam wyjąć swoją broń, ale wypadła mi z rąk. Trwało to może sekundę.

   Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że stoi przede mną najpiękniejsza kobieta jaką w życiu widziałam. Jak ja mogłam być tak ślepa? Czułam jak uginają się pode mną kolana. Miała do tego taki piękny głos, nie wydaje mi się, że kiedyś słyszałam cokolwiek choćby bliskiego jej śpiewowi. To zdecydowanie była miłość od pierwszego wejrzenia.
- Emmo, wypuść proszę Dallasa.
   To nie ona to powiedziała, tylko jej przyjaciółka. Ale moja ukochana Aideen chyba się z tym zgadzała. Uśmiechnęła się do mnie, to mi wystarczyło. Pokiwałam lekko głową i odwróciłam się w stronę samochodu i stojącego przed nim Everetta.
Nie pozwolę mu mnie zatrzymać.

<patrz jak jedzie patrz jak toczy nic jej nie zaskoczy>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^