- A ty gdzie? - spytałem się jej.
- Idę to zatrzymać - powiedziała poprawiając włosy. - Byłoby miło, gdyby ktoś mi pomógł.
Stuknąłem Emmę w ramię, popatrzyła na mnie przez chwilę i kiwnęła głową.
- Idziemy.
***
- A więc jaki masz plan? - Spytałem Madeleine kiedy szliśmy w stronę tłumu.
- Stanę na środku drogi i użyję swojego uroku? - odpowiedziała - Nie mam zielonego pojęcia, ale to i tak lepsze niż nic. - Westchnąłem. Chciałbym zawrócić ale byliśmy już zbyt blisko. Miała też rację, trzeba czegoś spróbować, czegokolwiek.
- Wątpię by ludzie z bronią posłuchali się królika playboya z generacji ich pradziadków. - rzuciła Emma.
- Napaleni ludzie z bronią - Madeleine puściła jej oczko po czym wyszła na przeciw tłumu. Zaczęło coś mówić o tym jak strzelanie jest złe i są aresztowani, wymachując tyłkiem i trzepotając rzęsami. Wilkołaków to nie obchodziło i otworzyli w naszym kierunku ogień. Kto by się spodziewał. Madeleine krzyknęła i szybko uciekła alejkami. A więc zostaliśmy my i trzy tysiące wilkołaków. Jak fajnie.
- BIEGNIJ - Emma krzyknęła i pierwsza zaczęła uciekać w boczną uliczkę. Po chwili do niej dołączyłem, jeszcze sekunda zastanowienia i zostałbym rozstrzelany. Obejrzałem się i umarłem w środku. Parę ludzi biegło za nami. Wyciągnąłem pistolet i strzeliłem samoobrona, ale spudłowałem wszystkie strzały oprócz jednego, który trafił jednego z napastników w udo nogę. Wydał ryk bólu i upadł na ziemię, spowolniając resztę za nim. Szczęście było po naszej stronie. ponieważ przed nami jakiś gościu wyszedł na przerwę na papierosa tylnymi drzwiami. Wepchnęliśmy go skąd przyszedł i zamknęliśmy za sobą drzwi.
- O co chodzi, co wy robicie? - spytał się, widocznie przerażony.
- Policja, zabarykaduj drzwi jeśli możesz i po prostu uciekaj. - powiedziałem mu kiedy Emma zaczęła iść na przód sklepu. Byliśmy w jakiejś kawiarence w centrum miasta.
- Myślisz, że ich zgubiliśmy? - spytałem się Emmy kiedy wychodziliśmy z budynku.
- Wątpię, ale na pewno mamy trochę czasu, zanim-- - przerwała spoglądając na jedną z ulic
- O co chodzi? - spojrzałem tam gdzie ona i od razu zrozumiałem. Cała ta procesja szła do centrum. Postrzelali sobie jeszcze w osoby będące obok nich a potem tak po prostu się rozeszli we wszystkie strony. Staliśmy tak w osłupieniu dobry kawał czasu. Miałem zaproponować, żebyśmy powrócili do komisariatu zdać raport ale akurat w naszą stronę biegli Will i Ashley.
- O co chodzi, co wy robicie? - spytał się, widocznie przerażony.
- Policja, zabarykaduj drzwi jeśli możesz i po prostu uciekaj. - powiedziałem mu kiedy Emma zaczęła iść na przód sklepu. Byliśmy w jakiejś kawiarence w centrum miasta.
- Myślisz, że ich zgubiliśmy? - spytałem się Emmy kiedy wychodziliśmy z budynku.
- Wątpię, ale na pewno mamy trochę czasu, zanim-- - przerwała spoglądając na jedną z ulic
- O co chodzi? - spojrzałem tam gdzie ona i od razu zrozumiałem. Cała ta procesja szła do centrum. Postrzelali sobie jeszcze w osoby będące obok nich a potem tak po prostu się rozeszli we wszystkie strony. Staliśmy tak w osłupieniu dobry kawał czasu. Miałem zaproponować, żebyśmy powrócili do komisariatu zdać raport ale akurat w naszą stronę biegli Will i Ashley.
Przynajmniej nie wrócimy z pustymi rękoma.
<Dalszą część tej trzymającej w zaparciu historii dowiemy się od Ashley>
Nasza mała potyczka skończyła się o wiele mniejszymi szkodami
niż się spodziewałem. Było nawet dobrze, nie licząc tego, że uciekli. Znowu. Rozejrzałem się ostatni raz po
kawiarence. Wybita szyba, wróć, dwie wybite szyby, roztrzaskany stół, krzesło z
powyłamywanymi nogami i przestraszona właścicielka. Zostawiłem na jej ladzie
papierek z numerem do szefa. Nie
odważyłby się zabrać mi tego z wypłaty, co najwyżej Emmie, ale ona nie musi o
tym wiedzieć. Wyszedłem do Emmy która siedziała na wywróconym stoliku,
który został wyrzucony przez jedną z szyb.
- Zameldowałam już naszemu kochanemu szefowi o wszystkim co
się wydarzyło. – powiedziała wstając i spoglądając na stół. – Nie jest aż tak
źle. Może jej go wymienią albo coś.
- Wiadomo co się stało z Madeleine? – spojrzałem na telefon.
Siedemnasta dwadzieścia sześć. Umarłem trochę w środku widząc tą godzinę. Wujek
Google mówi, że po osiemnastej trzydzieści jest zachód słońca i szczerze mówiąc
najchętniej zaszyłbym się gdzieś w domu, jakimś bunkrze czy coś.
- Słuch o niej zaginął – w tym momencie jej telefon zaczął
dzwonić. Kto inny jak nie nasza kochana przez wszystkich wampirzyca. –
Nieważne. – odebrała telefon i po paru „Mhm”,„No, spoko”,”Jasne” się rozłączyła
i westchnęła. – Jest gdzieś na drugim krańcu miasta, w jakimś obozie czy coś.
- Jakim obozie? – wzruszyła ramionami.
- Nie mam zielonego pojęcia.
***
Trochę nam zajęło zanim
dojechaliśmy na wskazane przez Madeleine miejsce. Byliśmy zaraz za miastem,
dopiero co wjechaliśmy w las gdy zobaczyliśmy furgonetki wojskowe i namioty.
Gdzieś za nimi rozbrzmiewał się śmiech.
- W co ona się znowu wplątała. –
Emma wysiadła z samochodu i poszła za furgonetkę.
Źródłem tego wszystkiego było
siłowanie się Annabeth z jakimś kapralem. Wszyscy zebrali się wokół i
kibicowali kobiecie lub jakiemuś oficerowi, z którym się mierzyła. Annabeth z
łatwością przybiła jego rękę do prowizorycznego stolika.
- A więc, kto następny? – spytała rozglądając się po zgromadzonych, jej wzrok wylądował na nas. – A wy co tu robicie? – wstała od
stołu i przyszła do nas. – Chodźcie, zaprowadzę was do Zachary’ego. –
przeszliśmy przez obóz, wyglądał trochę jak typowy biwak – na środku było
ognisko, wokół którego były porozstawiane namioty, a za nimi były różne
pojazdy, w tym furgonetkę™. Weszliśmy do jakiegoś namiotu, gdzie Zachary
przyglądał się małemu telewizorkowi umieszczonym na przenośnym stole.
- Znowu się spotykamy? – zaśmiał się.
- Czy was już nie powinno nie być? – zapytałem.
- W związku z ostatnimi.. wydarzeniami.. zostaliśmy
wstrzymani i jak widzisz rozbiliśmy obóz tutaj. Nikt nie wie, że tu jesteśmy,
więc gdyby ktoś miał przepuścić atak na miasto, będziemy gotowi go odeprzeć.
Miałem się zapytać, co jednostka SWAT robi w wojsku ale Emma
mnie wyprzedziła.
- A to z tą całą paradą, gdzie byliście? – Annabeth i
Zachary spojrzeli na siebie.
- O co ci chodzi? – wskazał na krótkofalówkę – Nic nam o tym
nie wiadomo. Nikt nas nie poinformował.
- No dobra, a Madeleine? – wyglądali na jeszcze bardziej
zdezorientowanych.
- K t o ? – spytali w tym samym czasie.
Dalsze kwestionowanie tego co tu się działo musiało
poczekać, bo usłyszeliśmy wycie wilka. Spojrzałem na zegarek. Osiemnasta pięćdziesiąt. Ja i Emma
wybiegliśmy na dwór, za nami Zachary i Annabeth.
- Nie ma się czego bać, to tylko jakiś wilk. – powiedział jakiś
mężczyzna niosący kawę.
Był w błędzie. Do pojedynczego wycia dołączyły się kolejne. I kolejne. Nawet nie zauważyliśmy kiedy
jeden z wilków przeskoczył obok nas i wgryzł się w szyję mężczyzny z kawą. Tak
samo jak nie zauważyliśmy, że z każdej strony napływała ich cała masa. I też,
że ktoś podpalił bazę i wszystko płonęło. F
A J N I E.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz