Od Emmy CD. Everett

   Wyszczerzyłam się jedynie jak najwiarygodniej potrafiłam, kiedy robili mi zdjęcia. Niech mnie ktoś stąd zabierze.
   Dziennikarze mieli tyle pytań, że do jutra mogłabym tu stać i nie dałabym rady nawet odpowiedzieć na połowę. Nie było was tam to wasz problem, ja byłam i się nie chwalę.
- Słucham - wskazałam na jakiegoś dziennikarza. - To będzie ostatnie pytanie na jakie dziś odpowiadam.
- Czy to prawda, że to może być początek rewolucji? Czy jesteśmy bezpieczni?
   Zamarłam. Z takimi pytaniami to nie do mnie, nie chcę składać obietnic, których nie mogę potem dotrzymać.
- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie w tej chwili, ale podejrzewamy że to jeszcze nie koniec. To powstanie okazało się jednym wielkim nieporozumieniem, jednak nie wykluczamy faktu, że może dać początek czemuś znacznie większemu.
   Po krótkim podsumowaniu zeszłam z mównicy i próbowałam się oddalić tak szybko, jak tylko mogłam. Przy wyjściu czekał na mnie Everett, wyraźnie znudzony.
- Jak tam pięć minut sławy? - zapytał kiedy wychodziliśmy z budynku.
- Ominęło cię moje wspaniałe przemówienie o tym, jak zatrzymałam powstanie. Zostałeś tam wymieniony, chyba.
   Zdanie zabrzmiało całkiem poważnie, ale nie wytrzymaliśmy i oboje parsknęliśmy śmiechem. Po chwili nastąpił długi moment ciszy. Odezwaliśmy się w tym samym momencie i zaśmialiśmy głupio.
- Mów - powiedział chłopak. Podrapałam się po karku.
- Chciałam podziękować? Jakby nie patrzeć uratowałeś mi życie, sam też ryzykowałeś. Możemy chyba uznać, że rachunek został wyrównany.
- Hmm, no nie wiem - uśmiechnął się złośliwie. - W końcu chyba wyrównaliśmy rachunki w magazynie? Teraz to ty masz dług u mnie.
   Zmarszczyłam brwi i prychnęłam.
- To co, może darmowe jedzenie? Jakaś droga restauracja, ja stawiam? No chyba, że wolisz shake z McDonalds.


***
Wcześniej tego samego dnia...
***

   Generalnie nie boję się śmierci, ale dopiero kiedy stałam na tej ławce zrozumiałam jak to jest, gdy życie przelatuje ci przed oczami. Nic tu nie zdziałam, te nadistoty mnie nigdy nie posłuchają. Mogę równie dobrze stać tu i nic nie mówić, czekając kto pierwszy trafi mnie czymś w głowę.
- USPOKÓJCIE SIĘ WSZYSCY! Na pewno możemy dojść do jakiegoś porozumienia!
   Usłyszałam parę przekleństw i obelg w moją stronę, które postanowiłam zignorować.
- Zamierzacie nas przesiedlić i zamknąć centrum! To już przegięcie! - usłyszałam z tłumu. Zamilkłam na chwilę, zbierając myśli. Co zamierzamy zrobić?
   Odwróciłam się i przyjrzałam innym stojącym po tej stronie muru. Wydawali się tak samo zaskoczeni jak ja.
- To jedno wielkie nieporozumienie! - odwróciłam głowę do tłumu. - Nic takiego nie zostało ustalone, nikt nie będzie nikogo--
   Urwałam, bo zobaczyłam lecący w moją stronę z tłumu przedmiot. Trochę za późno, bo był może metr od nas. Jestem nadistotą, nie superbohaterem. Było za późno, żeby zareagować. Inaczej sobie wyobrażałam swoją śmierć.
   Ktoś inny zareagował jednak za mnie, ponieważ zostałam zepchnięta na bok i w ciągu sekundy już leżałam na ziemi z Everettem leżącym na mnie.
Potem nastąpił wybuch.

***

    Kiedy już piszczenie w uszach trochę ucichło i pozwoliło mi normalnie funkcjonować, rozejrzałam się szybko. Wokół widziałam jedynie dym, ludzi walczących z nadistotami i parę ciał leżących na ziemi. Podniosłam wzrok na stojącego nade mną, wyciągającego rękę w moją stronę Everetta. Wstałam z jego pomocą i pokiwałam głową, dopiero odzyskując kontakt ze światem.
- Podziękujesz mi później - udało mu się przekrzyczeć tłum na tyle, żebym go usłyszała.
- Widziałeś kto go rzucił? - sięgnęłam do paska, żeby sprawdzić czy nadal mam przy sobie broń. Na szczęście nie wypadła, więc żadna nadistota nie mogła sobie jej zabrać i zacząć strzelać do wszystkich.
- Eliza tu była, ta szmata nie chce odpuścić.
   Kawałek dalej nastąpił kolejny wybuch, więc szybko przebiegliśmy w bezpieczniejsze miejsce. Schowaliśmy się za samochodem, gdy tylko usiadłam zaśmiałam się nerwowo.
- I co, teraz będziemy się zabijać aż jednej ze stron zabraknie?
- Teraz nic nie zdziałamy, trzeba czekać na wsparcie, może uda nam się ich po prostu przegonić - kiedy wypowiadał to zdanie w samochód coś uderzyło z drugiej strony. Wychyliłam się i ujrzałam jakiegoś wykrwawiającego się policjanta. No cóż, przynajmniej ktoś ma gorszy dzień niż ja.
- Skoro tu pracujemy - odbezpieczyłam pistolet. - Chodź, czas wyczyścić ulicę.
   Nie czekając na odpowiedź wychyliłam się i nasłuchiwałam czy nikogo nie ma w pobliżu. Większość dźwięków wydawała się dobiegać z daleka, ale przez ten cholerny dym nie byłam pewna. Przeżyłam dużo, ale takie doświadczenia nadal nie są czymś codziennym. Świadomość, że pakujesz się w paszczę lwa zdecydowanie nie dodaje odwagi.
   Usłyszałam coś, co brzmiało jak jakiś krzyk wojenny indiańskiego plemienia. Obróciłam się w tamtym kierunku i zobaczyłam jakiegoś inkuba wściekle zamachując się nożem w zranionego policjanta. Podniosłam broń żeby strzelić, usłyszałam huk i nadistota padła na ziemię. Nie ja strzeliłam.
- Pierwszy - odezwał się Everett stając obok mnie. Uniosłam brwi i zaśmiałam się jak idiotka. Każdy sposób na rozluźnienie atmosfery jest dobry.

***

   Dym trochę opadł i było widać cokolwiek w promieniu więcej niż dwóch metrów. Rozszerzyło się to aż do siedmiu metrów.
- Jak dużo jeszcze ich zostało? - zapytał Everett siedząc na murku przed komisariatem i wsadzając do pistoletu pełny magazynek. Westchnęłam i odepchnęłam się od murku, o który się opierałam. Podniosłam karabin leżący na ziemi przy zwłokach jednego z policjantów i wzruszyłam ramionami.
- Nie wygląda na to, żeby mieli się poddawać w najbliższym czasie. Przynajmniej nie siedzą już pod samym komisariatem - Everett zeskoczył z murku, akurat kiedy jakaś duża postać wyłoniła się z dymu. Spodziewałam się zobaczyć wszystko, ale nie to.
   Cień, którego widywałam już wcześniej kilka razy, był teraz nieprzytomny i niesiony przez wysokiego, długowłosego faceta.
- Dallas - podniosłam karabin do góry. - Nieźle ryzykujesz pokazując się tutaj, szczególnie teraz - prychnęłam i skrzywiłam się, patrząc na niego. Mężczyzna nie odezwał się, oddychał tylko ciężko z krwią spływającą mu z czoła na twarz.
   Miałam zamiar rzucić jakimś tekstem w stylu, jesteś aresztowany za, ale przeszkodził mi odgłos strzału i śmieszne uczucie w okolicach brzucha.
- Emma?
   Spojrzałam w dół i zobaczyłam powiększającą się na mojej koszulce czerwoną plamę. Dotknęłam tamtego miejsca i przeniosłam wzrok na krew na mojej ręce.
- Hm - zachwiałam się i prawie upadłam, ale Everett mnie złapał. Przytrzymałam się go i spróbowałam ustać na nogach. - Spokojnie, przeszła na wylot. Gdyby była srebrna to też byłoby już dużo gorzej. Widziałeś kto strzelił?
   Everett przeniósł wzrok na jakiś punkt kawałek dalej. Kiedy tam popatrzyłam zobaczyłam jakiegoś policjanta, kładącego broń na ziemi.
- Ja nie wiedziałem, naprawdę nie chciałem--
- Zamknij się, przez ciebie nam uciekli - rzuciłam, kiedy zauważyłam, że Dallasa już nie ma.

<she heccin deeaaad>
   




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^