Madeleine | ONESHOT

   Odstawiłam pusty kieliszek po winie i rozejrzałam się po okolicy. Miasto straciło dawne życie, mało kto szlajał się po ulicy.
- Alfred, gdzie moja gazeta?
- Proszę bardzo madame *. - wręczył mi gazetę do ręki.
- Ile mamy czasu, Alfredzie? - spytałam czytając pierwszą stronę, starając się wyciszyć dźwięk nadlatujących samolotów Luftwaffe.
- Dwadzieścia sześć minut i trzydzieści dwie sekundy.
- Dzisiaj jest 14 czerwca prawda?
- Zgadza się madame.
Przejrzałam jeszcze raz gazetę. Rząd 4 dni temu opuścił miasto. To tylko kwestia czasu zanim zjawią się tu Niemcy. Alfred spojrzał w niebo. Najwidoczniej warkot silników jest już słyszalny dla ludzi.
- Alfred, wracamy do domu. Czas opuścić Paryż.

***

- Jak to nikogo nie ma?
- Willa jest pusta madame.
- Mieliśmy wyjechać za dziesięć minut.
- Może pojechali bez pa--
- Niedorzeczne. Zamknij się zanim sama ciebie do tego zmuszę. Nie muszę tobie przypominać chyba co się stało z poprzednim lokajem? Czekamy. Przydaj się na coś i zabarykaduj drzwi.
   Problem był w tym, że minuty szybko zmieniły się w godziny, a rodzina dalej się nie zjawiła. Na zewnątrz słychać było liczne parady wojskowe organizowane przez Niemców. Paryż upadł bez walki.
- Zostawili mnie. Świetna rodzina. - uderzyłam rękoma o stół, który pękł nie wytrzymał uderzenia.
- Aufmachen! * - dobiegł głos za drzwi wejściowych.
-A WEŹ SIĘ ODPIERDOL. - odpowiedziałam, rzucając krzesłem w drzwi, co chyba poskutkowało, bo po drugiej stronie nastała cisza. Nie na długo. Słyszałam jak coś upadło po drugiej stronie i nagle nastąpił wybuch.

Czy oni użyli granatu i przez to zniszczyli MOJE cenne drzwi?
Zapłacą za to.

   Widziałam trzy kształty poruszające się w chmurze dymu, oni nie widzieli wampira, który za chwile ich wszystkich zabije. Pierwszy padł z krzykiem, drugi zaczął strzelać gdzie popadnie i trafił trzeciego, a sam padł od skręcenia karku. Podeszłam do postrzelonego żołnierza, który wyglądał jakby miał zejść na zawał i odmawiał ostatnie zdrowaśki. Z łatwością go podniosłam i wywaliłam przez okno.
   Poprawiłam swoje włosy i odwróciłam się w stronę Alfreda, który chował się za wcześniej zniszczonym stołem.
- Alfred. Jako, że jestem jedynym reprezentantem rodziny la Marché, uznaję twój dług wobec mojej rodziny za zapłacony. Idź robić tam, co ludzie robią czy coś. Nie mam siły pilnować siebie i ciebie.
   Alfred wyglądał jakby miał się popłakać ze szczęścia i zaczął kierować się w stronę wyjścia.
- Powodzenia madame.
- Tobie również, Alfredzie.

***
   Drogami nie da rady uciec, wszędzie są wojska niemieckie. Jedyne drogi ucieczki to pociąg, który pewnie będzie cały czas przeludniony, rzeka, pewnie obserwowana i lotnisko, tylko wszystkie loty zostały wstrzymane. No chyba, że polecę  samolotem wojskowym.
   Dostanie się obok lotniska nie było trudne, gorzej będzie wejście na pas. Rozejrzałam się i zobaczyłam jednego żołnierza patrolującego płot. Podeszłam do niego i zaczęłam go zagadywać a kiedy się odwrócił trzasnęłam go ręką w specyficzne miejsce na karku, przez co padł nieprzytomny. Użyłam go jako podestu i wspięłam się na płot, przeskakując na drugą stronę. Szczęście było po mojej stronie bo akurat zaczęła się przerwa i wszyscy weszli do środka. Podbiegłam szybko do jednego z myśliwców.
Jeżeli działają jak dwupłatowce to powinnam dać radę.
Wlazłam do środka i wjechałam na pas startowy.
Teraz albo nigdy.
Odbiłam się dwa razy od asfaltu zanim udało mi się dobrze wystartować. Obrałam kurs na Marsylię, modląc się do różnych bogów i do Lucyfera, żeby zdążyć tam przed Niemcami. Z Marsylii może udać mi się wypłynąć statkiem do Ameryki,  Teraz jedyne co mogę robić to się modlić, że będę szybsza i że starczy mi paliwa.

CIĄG DALSZY NASTĄPI MOŻE JAK MI SIĘ ZACHCE CZYLI PEWNIE NIGDY
-----
*madame - moja pani
*Aufmachen! - otwierać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^