Nie wiem czemu, ale wszystko wydaję mi się ukartowane. Jakby po prostu ona zjawiła się, bo ktoś tak chciał i kazał jej uczyć mnie, znaleźć mnie, a potem w ciemnym zaułku zadźgać zardzewiałym nożem. Ciężko zaufać nowym osobom. Nigdy nie wiesz, jakie są. Nie znasz ich ani pewnie samego siebie. Ja już to zrobiłem. Jednak postanowiłem jej pożyczyć trochę kredytu zaufania. W końcu zrobiła mi lekcje chodzenia po dachach, a za chwilę ma mnie znowu uczyć. Czuję się jakbym znowu wrócił do szkoły...
******
Ludzie chodzący dookoła mnie, szepcący do ucha lub obgadujący mnie na całym korytarzu. Wszyscy nazywali mnie dziwakiem, ponieważ za bardzo się z nikim nie zadawałem. Chociaż tyle, że u nauczycieli miałem trochę respektu. Przez to, że się nie spotykałem ze znajomymi, miałem więcej czasu na naukę i rozmyślanie w moim pustym jak ja pokoju. Nikt wtedy nie wiedział, że jestem inny. Niewpasowany do systemu. A to było wieki temu, jak jeszcze technologia nie osiągnęła takiego poziomu. Miałem paru swoich kumpli, u których czasem lubiałem przesiadywać. Razem graliśmy w jakieś gry na podwórku lub po prostu rozmawialiśmy poza szkołą. Myślałem wtedy, że w końcu znalazłem ludzi, którzy mnie rozumieją i akceptują takim jakim jestem. Nie patrzyli na mnie jak dziwadło z lasu wzięte, ale na normalnego wręcz superowego znajomego. Fakt faktem czasem ich przerażałem, ale przywykli do tego i momentami bywało to komiczne w poszczególnych sytuacjach. Wszystko jednak się zmieniło, jakby ktoś pstryknął palcami. Dla innych mogło to być chwilą, ale nie dla mnie.
Pamiętam ten dzień jak własną kieszeń. Piątek, godzina 13:32. Wyszliśmy wszyscy ze szkoły po skończonych zajęciach. Pożegnałem się z resztą klasy zwykłym machnięciem i poszedłem z moją ekipą w stronę parku, w którym lubiliśmy przesiadywać, ponieważ było tam dużo cienia upalnym latem. Mieliśmy przechodzić przez pasy, które dzieliły tylko metry od naszego celu.
Nikt nie spodziewał się niczego.
Za rogu budynku wyjechał ogromny jak prawdopodobnie mój dom tir, którzy przewoził wielkie pudła. A my, na środku pasów. Nikt nie zdołał uciec przed tą bestią. Było słychać tylko okrzyki ludzi, zatrzymującą się w oddali ciężarówkę i trzask naszych kości. Było widać tylko morze krwi rozpływające się wzdłuż ulicy oraz cząstki ciał porozrzucanych po całej okolicy. Prędkość tego pojazdu był zdecydowanie przekroczona. Nikt z nas nie przeżył. Oprócz...
mnie...
W ostatniej chwili przed śmiercią, w pewnej teorii, nieświadomie zmieniłem się w cień a wielka tir przeleciał przeze mnie niczym strzała, pozostawiając za sobą śmierć i spustoszenie. Ludzie się zebrali wokół mnie i nazywali mnie cudem, wypytywali jak przeżyłem. Byłem tak zatłoczony ich pytaniami, że postanowiłem uciec.
*****
I takie sytuacje się powtarzały w moim życiu. I znowu. I znowu. I znowu... Aż postanowiłem zająć się własnym nosem i interesem. Zaciekawiony ofertą lekcji nauczania od tak zwanej Ashley (o ile to jej prawdziwe imię), postanowiłem pójść za nią. Wziąłem głęboki wdech i zacząłem się wspinać po budynku, skacząc od parapetu i dosięgając do kolejnego. W końcu udało mi się dostać na miejsce. Ashley czekała już na mnie z niecierpliwością. Skierowała swoją lekko znudzoną twarz w moją stronę:
- Wooow, myślałam że ci to dłużej zajmie. Myślałam, że jesteś jednym z tych, którzy robią "szybkie" akcje.
- Jeszcze mnie nie znasz, a już mnie oceniasz, dziewczynko.
- Wypraszam sobie! - z lekkim oburzeniem. -Lepiej podejdź tutaj. Teraz przejdziemy na wyższy poziom. Dosyć szybko się uczysz.
- No wiadomo - przejechałem ręką po moich włosach, udając jakąś sławną osobę.
- Pff.
Podeszliśmy razem do krawędzi i stanęliśmy na niej. Byliśmy w sumie na jednym z wyższych budynków w mieście. Można tu było zobaczyć wiele wspaniałych miejsc do zwiedzenia, takich jak mój piekny apartament. Po chwili odezwała się do mnie, wybudzając mnie z marzeń, jak dobrze by było być teraz w moim domu:
- Skoro to już opanowałeś, pora nauczyć cię prawdziwych skoków.
Podeszła za mnie i znowu mnie chwyciła za biodra (nie żeby mi się to nie podobało czy coś), po czym zrobiłem lekki przysiad, a moje ręce były wyprostowane w tył wzdłuż mojego ciała. Po czym dodała:
- W takiej lub podobnej pozycji powinieneś być przy każdym skoku. Z czasem, jak opanujesz technikę skakania będziesz mógł to udoskonalić, o ile ci na to pozwoli siła. Na razie takie coś ci wystarczy. Spróbuj, ale nie obiecuje, że cie złapie. Ty leć pierwszy.
Mrugnęła do mnie. Nadal nie był to dla mnie znak że mogę jej zaufać. Ale uratowała mi dwa razy życie. Podobno do trzech razy sztuka. Postanowiłem więc zebrać wszystkie moje siły i skoczyć na drugi budynek. W powietrzu czułem się jak taki lekki ptaszek, który może ze sobą zrobić ze sobą wszystko. Jednak w pewnej chwili uświadomiłem sobie, że to nie sen, ale rzeczywistość, która mnie dopadła, jak sobie uświadomiłem, że zaczynam spadać. W ostatniej chwili udało mi się złapać dłońmi krawędzi wieżowca. Szybko się wspiąłem i stanąłem na równe nogi, patrząc jak wykonuje to Ashley. Mega mi się to podobało. Ten profesjonalizm, który aż kusił się, aby go spróbować. Przynajmniej mi się tak wydawało, bo nie widziałem nikogo innego tak z bliska jak skakał.
- No jak na pierwszy raz to nie tak źle. Przynajmniej nie spadłeś. Spróbuj jeszcze raz.
Było jeszcze kilka takich nieudanych prób, ale z czasem zrozumiałem, jak to powinno wyglądać.
Lekko zmęczony po tym wszystkim postanowiłem się zapytać:
- Może mała przerwa? Znam fajne miejsce na odpoczynek.
- Ehh. Powiedzmy, że mam czas na ciebie. Choć wolałabym teraz robić zlecenia.
Z lekko zażenowaną miną pokazałem jej drogę w którą się udajemy. Był to największy budynek w całym mieście. Ale te schody. Te schody na samą górę. Po co robić windę? Za duże koszty bla bla bla itp. W końcu kiedy dotarliśmy, usiedliśmy na prawdopodobnie szklanym dachu przy samej krawędzi i obserwowaliśmy piękne widoki zachodzącego słońca (niczym w romantycznych komediach, tylko że nie byliśmy parą i raczej się nie zapowiada).
- Widziałam już wiele takich widoków, ale w sumie nie z takiej wysokości.
- Uwielbiam tu przychodzić. Jest to jedno z moich ulubionych miejsc do siedzenia, gdy jestem sam lub po prostu. Często tu bywam tak powiedzmy.
- Można by polubić to miejsce. W sumie zrozumiałam, że nie jesteś takim dziwnym randomowym kolesiem z ulicy, który mógł się okazać zwykłym dilerem gwałcicielem. Masz tam trochę tego miłego Willa w sobie.
- Powiedzmy że gdzieś tam jest.
Czułem, że moje tenczówki zmieniły kolor na żółty. Wtem zadzwonił jej głośny i niezwyczajny dzwonek z telefonu...
Ashley?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz