Od Emmy CD. Everett

   Mało się nie zakrztusiłam kawą. Odłożyłam kubek na stolik i zakaszlałam kilka razy.
- Sprawdziłeś mnie? - uniosłam brew odchylając lekko głowę do tyłu, żeby zastanowić się, jak odpowiedzieć na jego pytanie.
- Myślałem, że to oczywiste. Chyba nie jesteś aż tak głupia.
- Cóż, nie mogę powiedzieć, że mnie to dziwi. Po prostu nie spodziewałam się pytań - oparłam się łokciem o stolik. - Była kiedyś taka sprawa w Tennessee. Jak miałam hmm... Dziewiętnaście lat? Studiowałam w tym czasie i wróciłam do domu na święta. Mój ojciec pewnego dnia nie wrócił do domu na noc. A potem następnego dnia. Nie odbierał telefonów, nic. Miasto typu "wszyscy znają wszystkich" i nikt nic nie wiedział, nikt nic nie widział. Byłam nadpobudliwą młodą kobietą i postawiłam wszystkich na nogi. Policja, sąsiedzi, losowi ludzie - wzruszyłam ramionami i wyjrzałam za okno.
- I co się stało? - oparł się o krzesło.
- Mmm... - wstrzymałam się na chwilę. - No nic. Ojca nigdy nie znaleziono, po prostu zaginął i tyle. Matka powiedziała mojemu bratu, że po prostu znalazł sobie nową żonę. Może faktycznie tak było, nie wiem. W tych czasach jeśli chcesz zniknąć, to po prostu znikasz.
- To dlatego zostałaś prywatnym detektywem? Bo policja go nie znalazła?
   Przeniosłam na niego wzrok. Czy to dlatego zostałam detektywem? Próbowałam sama sobie odpowiedzieć na to pytanie. Pamiętam, że kierunek studiów i tak mi się pokrywał z tym, kim koniec końców zostałam.
- Tak można powiedzieć. Taka tam ciekawostka, kiedyś też chciałam pracować w policji. Zdałam sobie jednak sprawę, że to trochę niewdzięczna praca. Po co wymierzać sprawiedliwość w imię kogoś innego, kiedy można to robić dla siebie?
   Nastała długa chwila ciszy.
- ...policja właśnie potwierdziła, że miało miejsce kolejne morderstwo. Nie podano jeszcze żadnych szczegółów, ale władze zapewniają, że sprawą zajmuje się grupa ich najlepszych ludzi...
   Dopiłam kawę i zostawiłam kilka monet na stoliku. Wstałam i się przeciągnęłam.
- Pij ten słodki szajs szybciej, robota wzywa.

***

- Imię ofiary to Margret Gaskell, 28 lat. Wschodząca gwiazdeczka instagrama, nie była wcześniej karana, wszystkie źródła wskazują, że nie była częścią ani nie miała nic wspólnego ze światem Prestona Patela. Jedyne połączenie w tych morderstwach to ta szminka.
   Kucnęłam i obejrzałam ciało dziewczyny. Parę cięć nożem, ani śladu krwi, tym razem również na ciele. Albo jakiś wampir lubi się bawić ostrymi przedmiotami, albo znalazł jeszcze ciepłe zwłoki.
- To jakaś mafia czy coś? Losowe nadistoty mordują losowe osoby w losowych miejscach i czasie.
- Po to tu jesteśmy - Everett sam zaczął oglądać ciało a ja wstałam i rozejrzałam się. Zastanawia mnie jedynie co ta dziewczyna robiła w starym magazynie. Może jakaś sesja czy coś #postapo.
- Nie dziwi mnie to, że nadistoty mają taką złą reputację. Jak tak dalej pójdzie to zacznie się nam jakaś wojna domowa - westchnęłam i sprawdziłam godzinę na zegarku. Przez sekundę wydawało mi się, że coś mi śmignęło w odbiciu na tarczy.
   Odwróciłam się, ale nikogo nie zobaczyłam. Przyglądałam się uważnie miejscu zaraz przy suficie, gdzie zobaczyłam ten kształt. Zmarszczyłam brwi i w bezruchu obserwowałam otoczenie. Czyżby morderca nie zdążył się stąd zwinąć?
   Usłyszałam bardzo ciche tupnięcie po przeciwnej stronie magazynu. Odwróciłam się i zobaczyłam postać w czarnej bluzie próbującą uciec. Nikt poza mną chyba tego nie słyszał, bo kiedy zerwałam się w mojej zwierzęcej formie do biegu usłyszałam jak moi współpracownicy mnie wołają. Żaden pieprzony morderca mi nie ucieknie w ten sposób, a już na pewno nie nadistota.
   Ktokolwiek przede mną uciekał, nie orientował się specjalnie w terenie. Biegł wąskimi uliczkami i szukał tylko jakiegokolwiek przejścia wyżej, na dach albo balkon. Przez długi czas nic takiego nie napotkał, więc zdążyłam go trochę dogonić. Kiedy w końcu napotkał drabinę na dach udało mi się mu wskoczyć na plecy zanim wszedł dostatecznie wysoko i przytrzymać za gardło do ziemi. Na szczęście miał bluzę, wolę nie dotykać obcych ludzi. Nie wiadomo gdzie byli.
- OKEJ! Okej spokojnie! - zmieniłam się w człowieka i przydeptałam butem krzyczącego do mnie chłopaka. Skrzywiłam się kiedy chłopak zmienił się w cień i przemieścił pod ścianę, wracając do ludzkiej formy i opierając się o nią.
- Nie uciekasz? - warknęłam zdejmując z paska pistolet i celując w niego.
- Jestem niewinny, dlaczego powinienem uciekać? - uniósł ręce do góry.
- Co tam robiłeś? - podeszłam i praktycznie przystawiłam mu broń do czoła.
- Tylko przechodziłem, potem zobaczyłem policję. I wtedy kiedy wszedłem do środka ktoś uciekał przez drugie drzwi a ta laska już leżała na ziemi!
- Dlaczego go nie goniłeś?! - podniosłam głos mocniej zaciskając dłoń.
- Nie wiem! Przestraszyłem się!
- Pracujesz z nimi?! - krzyknęłam przeładowując broń.
- NIE! Przechodziłem, przyszła policja i się schowałem! Tyle!
   Zacisnęłam zęby, kiedy moja własna moc podpowiadała mi, że mówi prawdę. Nie ufam temu szóstemu zmysłowi, wolę ufać sobie.
- Kiedy to było?
- Z godzinę temu? Teraz jeśli mogłabyś opuścić broń--
   Przycisnęłam pistoletem jego głowę do ściany. Chciałam strzelić. Nic innego bardziej nie chciałam, tak jak teraz strzelić i pozbyć się zbędnego świadka.
   Opuściłam broń i odwróciłam wzrok.
- Idź.
- ...Tak po prostu?
- SPIERDALAJ MÓWIĘ! - krzyknęłam a mój głos odbił się echem od pobliskich budynków. Chłopak od razu posłuchał, wspiął się na drabinę i zniknął mi z oczu.
   Usłyszałam za sobą głos Everetta.
- Emma! Co ty robisz, zwłoki cię już nie interesują. A ostatnio tak--
- Zablokuj całe centrum miasta.
- Co?
- Niech żadna nadistota nie postawi kroku na granicy centrum. Nikt nie wychodzi, nikt nie wchodzi. Niech śledzą wszystkie transakcje zarejestrowanych nadistot, niech ich przeszukują w pieprzonych supermarketach jeśli trzeba! - rzuciłam pistolet na ziemię i odwróciłam się do chłopaka. - Znajdziemy ich wszystkich. Jeśli ktoś z nich choćby kichnie, będziemy wiedzieli. Mam już dość ich cholernej rasy.
   Everett patrzył na mnie, jakbym zwariowała. Chciał coś powiedzieć, ale zanim zdążył ruszyłam z miejsca i mu przerwałam.
- Zrobisz co chcesz, to ty tutaj jesteś porucznikiem - zatrzymałam się obok niego i spojrzałam mu w oczy. (Gdyby wzrok mógł zabijać, he dead.) - Ale jeśli wiesz co dobre dla tego miasta. Jeśli nienawidzisz tych wynaturzeń tak samo jak ja, spełnij moją prośbę. Znajdziemy ich zanim zdążą pomyśleć o kolejnym morderstwie. Przedyskutujemy to dalej jutro. Muszę się napić.
   Minęłam go i zabrałam się za wykonywanie telefonów. Madeleine tylko na mnie spojrzała, kiedy ją mijałam i przeszłam pod taśmą policyjną. Dawno nie odwiedzałam mojego ulubionego baru, czas chyba wyjąć kartę stałego klienta.
Pieprzone nadistoty.

<i bet ya didn't see that coming>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^