-Jesteś aresztowana za zdradę stanu, jebana terrorystko. - Aideen zaczęła się śmiać i wstała. Połowa jej polika gdzieś zniknęła, a druga część bezwładnie latała przez wiatr. Kolejne zdjęcie, które będę chciał wymazać z mojej pamięci.
-Rozejrzyj się - podniosła swoje obite ramiona - nadistoty przeżywają zmartwychkurwawstanie. - w oddali słychać było wystrzały i silniki samolotów - To JA piszę nową historię gdzie MY będziemy górować. - wyciągnęła z tylnej kieszeni pistolet
W Aideen wjechał jeep, który od razu zaczął driftowac i zatrzymał się przy mnie. Aideen przekoziolkowała w powietrzu parę razy zanim wylądowała głową na asfalcie z odrażającym trzaskiem. Drzwi jeepa otworzyły się z rozmachem i wyszli na zewnątrz Zachary i Annabeth.
-Trafiłam? Miałam brudną szybę. - spojrzała na zwłoki. -Czyli trafiłam.
Teraz, gdy adrenalina zaczęła znikać, przypomniało mi się o czymś. A dokładniej o kimś.
Emma.
- To co teraz? - spytałem. - Jaka jest sytuacja gdziekolwiek indziej? - Zachary i Annabeth spojrzeli na siebie.
- Nie mamy z nikim kontaktu. - odezwała się kobieta - Podczas napadu na nasz obóz straciliśmy jedyny sposób komunikacji. - widząc moją minę kontynuowała - Można to nazwać kartą dostępu na kanał wojska, tak skrótowo. - wzruszyła ramionami.
- No wiesz, jeszcze jes-- - zaczął Zachary.
- To jest bardzo idiotyczny pomysł, nawet jak na ciebie. - odpowiedziała mu blondynka.
- Jaki? - spojrzałem na swojego brata.
Zatrzymał się na chwilę, jakby myśląc, czy warto to mówić.
- Można by też spróbować shackować jakąś antenę satelitarną. - powiedział.
- Czyli tłumacząc na nasz język, pan hackerman chce się popisać swoimi umiejętnościami. Ja tylko dodam, że to jest misja samobójcza, bo potrzebna do tego antena jest w centrum miasta. - Annabeth dodała.
- A kto jeszcze żyje z tej waszej grupy?
- Nie widać?
Dramatycznie westchnąłem. To będzie długa noc.
Dostanie się do centrum nie sprawiło większego problemu. Musieliśmy spacyfikować tylko trzech wilkołaków. Reszta nadistot pewnie siedziała gdzieś pod komisariatem lub ratuszem. Ciekawe co u mojego szefa. Drzwi były otwarte, pewnie w panice pracownicy zapomnieli ich zamknąć. Po cichu weszliśmy do budynku i udaliśmy się po schodach do góry. W końcu trafiliśmy przed drzwi z napisem SEKCJA IT. W środku stał komputer pewnie starszy od nas wszystkich. Zachary usiadł na krześle i zaczął klikać w klawiaturę.
- Tylko nie mów, że teraz będziemy odpierać jakieś trzy tysiące fal - powiedziała Annabeth spoglądając przez okno. Zachary się zaśmiał pod nosem.
- Otóż nie tym razem, droga pani.
- Nie tym razem? - spojrzałem na nich.
- Długa historia.
Liczyłem z Annabeth wilkołaki biegające po ulicach, kiedy Zachary wstał i przeciągnął się.
- Tutaj wszystko zrobione. - wskazał na komputer.
- I?
- Przysyłają posiłki. Przy okazji wydali rozporządzenie o kwarantannie.
- Kwarantanna? - Annabeth podeszła do komputera i zaczęła czytać wiadomości. - Po co?
- Pewnie przez wszystkie wydarzenia, które się tutaj odbyły. Coś czuję, że nadciąga Ragnarok na to miasto.
- Piszą, że w Los Angeles i innych miastach nadistoty zaczęły się gromadzić na ulicach jako protest. To tylko kwestia czasu zanim kolejna Aideen się znajdzie i to wykorzysta. - kobieta westchnęła. - Co teraz? - podparła się o biurko.
- Można zobaczyć co się dzieje u naszych w komisariacie.
Było pusto. Nikogo nie było na zewnątrz. Przez szyby też nikogo nie widziałem. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, po czym wszyscy podeszliśmy do drzwi wejściowych. Gdzieniegdzie leżały ciała oficerów i innych policjantów. Czysta rzeź. Dotknąłem poręczy od drzwi. Coś mi mówiło, że to pułapka ale jeżeli dali nam tu podejść to znaczy, że albo nas nie widzieli, albo czekają aż wejdziemy. Pewnie to drugie. Wziąłem głęboki wdech i popchnąłem drzwi.
Niewidoczna wcześniej runa umieszczona na drzwiach rozproszyła się na tysiąc elementów, po czym rozniosła się po całym komisariacie wydając przy tym bardzo cichy dźwięk, jakby ktoś bawił się kluczami. Magiczny alarm bezpieczeństwa? Niestety - tak. Zaraz po naszym wejściu ktoś z wyższego piętra cisnął w naszą stronę kulę ognia. Odskoczyliśmy w porę, ale w nasze miejsce jarzył się niebieski płomień. Pewnie bylibyśmy teraz grzankami gdybyśmy się nie ruszyli. Oddałem w stronę napastnika parę strzałów z mojego pistoletu, ale ten skrył się w pokoju obok.
- Lepiej się rozdzielić, mniejsza szansa, że kogoś z nas trafi. - powiedziałem idąc w stronę schodów. Nawet nie zdążyłem wejść na pierwszy stopień, kiedy zmyła mnie z nich fala wody, która zmaterializowała się znikąd. Serio, jak bardzo zaminowane jest to miejsce? Rozejrzałem się w okół, ale Annabeth i Zachary już się rozeszli. A może tamten mag nie jest jedyny? Cały mokry, wszedłem po schodach i spojrzałem na korytarz. Pusto. Wejrzałem do pokoju, gdzie skrył się mężczyzna. Też pusto. Poczułem nagle rękę na plecach.
- Jeden ruch a spalę ciebie żywcem - syknął. - Teraz dasz mi wyjść, rozumiesz? - powoli kiwnąłem głową. Prowadził mnie przodem do wyjścia.
- Obróć się - powiedział wyciągając z mojej ręki pistolet. - Ja wyjdę, a ty im powiesz, że nie mogłeś mnie znaleźć. - zaczął wychodzić z komisariatu kiedy nagle ryknął z bólu. Obróciłem się by zobaczyć go z nożem w plecach i stojącą nad nim Emmę. A przynajmniej coś przypominającego Emmę - wyglądała okropnie. Patrzyliśmy na siebie tak przez jakąś minutę.
- Nawet nie dasz jakiegoś buzi na podziękowanie? - uśmiechnęła się.
- Czy mogę zapytać, jakim cudem ty kurwa żyjesz? Ostatnim razem spadałaś z któregoś piętra. Z tego co wiem tego się nie da przeżyć.
- Uwierz mi, długa historia - powiedziała ścierając trochę krwi ze swojej twarzy. - Ale z tego co widzę, mamy dużo czasu.
Emma.
***
Staliśmy przed wrakiem płonącego samochodu, na który spadła Emma. Ciała już nie było, pewnie jakiś wilk postanowił zjeść kolację albo coś. Przynajmniej tak można było ją pochować, jeżeli to w ogóle było dobre słowo. Ostatni odszedłem od auta.- To co teraz? - spytałem. - Jaka jest sytuacja gdziekolwiek indziej? - Zachary i Annabeth spojrzeli na siebie.
- Nie mamy z nikim kontaktu. - odezwała się kobieta - Podczas napadu na nasz obóz straciliśmy jedyny sposób komunikacji. - widząc moją minę kontynuowała - Można to nazwać kartą dostępu na kanał wojska, tak skrótowo. - wzruszyła ramionami.
- No wiesz, jeszcze jes-- - zaczął Zachary.
- To jest bardzo idiotyczny pomysł, nawet jak na ciebie. - odpowiedziała mu blondynka.
- Jaki? - spojrzałem na swojego brata.
Zatrzymał się na chwilę, jakby myśląc, czy warto to mówić.
- Można by też spróbować shackować jakąś antenę satelitarną. - powiedział.
- Czyli tłumacząc na nasz język, pan hackerman chce się popisać swoimi umiejętnościami. Ja tylko dodam, że to jest misja samobójcza, bo potrzebna do tego antena jest w centrum miasta. - Annabeth dodała.
- A kto jeszcze żyje z tej waszej grupy?
- Nie widać?
Dramatycznie westchnąłem. To będzie długa noc.
***
Dostanie się do centrum nie sprawiło większego problemu. Musieliśmy spacyfikować tylko trzech wilkołaków. Reszta nadistot pewnie siedziała gdzieś pod komisariatem lub ratuszem. Ciekawe co u mojego szefa. Drzwi były otwarte, pewnie w panice pracownicy zapomnieli ich zamknąć. Po cichu weszliśmy do budynku i udaliśmy się po schodach do góry. W końcu trafiliśmy przed drzwi z napisem SEKCJA IT. W środku stał komputer pewnie starszy od nas wszystkich. Zachary usiadł na krześle i zaczął klikać w klawiaturę.
- Tylko nie mów, że teraz będziemy odpierać jakieś trzy tysiące fal - powiedziała Annabeth spoglądając przez okno. Zachary się zaśmiał pod nosem.
- Otóż nie tym razem, droga pani.
- Nie tym razem? - spojrzałem na nich.
- Długa historia.
Liczyłem z Annabeth wilkołaki biegające po ulicach, kiedy Zachary wstał i przeciągnął się.
- Tutaj wszystko zrobione. - wskazał na komputer.
- I?
- Przysyłają posiłki. Przy okazji wydali rozporządzenie o kwarantannie.
- Kwarantanna? - Annabeth podeszła do komputera i zaczęła czytać wiadomości. - Po co?
- Pewnie przez wszystkie wydarzenia, które się tutaj odbyły. Coś czuję, że nadciąga Ragnarok na to miasto.
- Piszą, że w Los Angeles i innych miastach nadistoty zaczęły się gromadzić na ulicach jako protest. To tylko kwestia czasu zanim kolejna Aideen się znajdzie i to wykorzysta. - kobieta westchnęła. - Co teraz? - podparła się o biurko.
- Można zobaczyć co się dzieje u naszych w komisariacie.
***
Było pusto. Nikogo nie było na zewnątrz. Przez szyby też nikogo nie widziałem. Spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo, po czym wszyscy podeszliśmy do drzwi wejściowych. Gdzieniegdzie leżały ciała oficerów i innych policjantów. Czysta rzeź. Dotknąłem poręczy od drzwi. Coś mi mówiło, że to pułapka ale jeżeli dali nam tu podejść to znaczy, że albo nas nie widzieli, albo czekają aż wejdziemy. Pewnie to drugie. Wziąłem głęboki wdech i popchnąłem drzwi.
Niewidoczna wcześniej runa umieszczona na drzwiach rozproszyła się na tysiąc elementów, po czym rozniosła się po całym komisariacie wydając przy tym bardzo cichy dźwięk, jakby ktoś bawił się kluczami. Magiczny alarm bezpieczeństwa? Niestety - tak. Zaraz po naszym wejściu ktoś z wyższego piętra cisnął w naszą stronę kulę ognia. Odskoczyliśmy w porę, ale w nasze miejsce jarzył się niebieski płomień. Pewnie bylibyśmy teraz grzankami gdybyśmy się nie ruszyli. Oddałem w stronę napastnika parę strzałów z mojego pistoletu, ale ten skrył się w pokoju obok.
- Lepiej się rozdzielić, mniejsza szansa, że kogoś z nas trafi. - powiedziałem idąc w stronę schodów. Nawet nie zdążyłem wejść na pierwszy stopień, kiedy zmyła mnie z nich fala wody, która zmaterializowała się znikąd. Serio, jak bardzo zaminowane jest to miejsce? Rozejrzałem się w okół, ale Annabeth i Zachary już się rozeszli. A może tamten mag nie jest jedyny? Cały mokry, wszedłem po schodach i spojrzałem na korytarz. Pusto. Wejrzałem do pokoju, gdzie skrył się mężczyzna. Też pusto. Poczułem nagle rękę na plecach.
- Jeden ruch a spalę ciebie żywcem - syknął. - Teraz dasz mi wyjść, rozumiesz? - powoli kiwnąłem głową. Prowadził mnie przodem do wyjścia.
- Obróć się - powiedział wyciągając z mojej ręki pistolet. - Ja wyjdę, a ty im powiesz, że nie mogłeś mnie znaleźć. - zaczął wychodzić z komisariatu kiedy nagle ryknął z bólu. Obróciłem się by zobaczyć go z nożem w plecach i stojącą nad nim Emmę. A przynajmniej coś przypominającego Emmę - wyglądała okropnie. Patrzyliśmy na siebie tak przez jakąś minutę.
- Nawet nie dasz jakiegoś buzi na podziękowanie? - uśmiechnęła się.
- Czy mogę zapytać, jakim cudem ty kurwa żyjesz? Ostatnim razem spadałaś z któregoś piętra. Z tego co wiem tego się nie da przeżyć.
- Uwierz mi, długa historia - powiedziała ścierając trochę krwi ze swojej twarzy. - Ale z tego co widzę, mamy dużo czasu.
< wow that was knife-tastic >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz