Kilku policjantów podbiegło pomóc. Nie był martwy, przynajmniej tyle dobrego. Ktoś wezwał już dwie karetki, jedną po niego, drugą po to co zostało z pary zakochanych, która skoczyła. Przez myśl przeszło mi, że może jednak mam wściekliznę i go zaraziłam, ale nie miałam humoru na zaśmianie się w tej sytuacji z własnych żartów.
Spojrzałam na Madeleine, szukając jakiegoś wyjaśnienia, albo wsparcia. Stała jednak obok kilku innych policjantów i jedyne co z jej strony otrzymałam to coś, czego nie nazwałabym przyjaznym spojrzeniem. Przez chwilę zastanowiłam się nad tym, czy ją cokolwiek z tego co się tu dzieje obchodzi. Czy robi jedynie to, co jej się bardziej opłaca.
Siedziałam na ziemi z nieprzytomnym Everettem na kolanach, ledwo utrzymywałam kontakt z rzeczywistością. Nie zauważyłam nawet, kiedy przyjechała karetka. Ktoś za mną złapał mnie za ramię i spróbował odciągnąć na bok, co wydaje się zrozumiałe, trzeba było w końcu jakoś załadować chłopaka do karetki.
Jednak moja głowa chyba nie wytrzymała pod naciskiem emocji, bo na dotyk tej niezidentyfikowanej osoby odpowiedziałam jej mocnym uderzeniem pięścią w twarz. Policjant zatoczył się do tyłu i upadł na ziemię. Ktoś podbiegł mu pomóc, reszta skupiła się na komentowaniu tego, co zrobiłam.
Z chwilowego zamyślenia wyrwała mnie Madeleine, która mocnym pociągnięciem za ramiona postawiła mnie na nogi.
- Co ty odpierdalasz? - zapytała o wiele spokojniejszym tonem niż ten, którego się spodziewałam.
- Tak jakoś wyszło - odpowiedziałam od niechcenia, nie wiedząc jak inaczej się wytłumaczyć. Spojrzałam przez jej ramię, zobaczyłam jak zabierają Everetta do środka karetki. Przeglądałam się dopóki nie zamknęli drzwi.
- Idź do domu, Emma.
Nie zamierzałam się kłócić.
***
- No nie wiem, to się pewnie skończy tak jak ostatnio - powiedział Henry, zatrzymując rękę w powietrzu.
- Daj mi już spokój, raz się zdarzyło i mi wypominasz - przysunęłam szklankę bliżej trzymanej przez niego butelki. Mężczyzna przewrócił oczami i z głośnym westchnięciem dolał do pełna.
- Pijesz by zapomnieć?
Odłożyłam pustą szklankę na ladę i spojrzałam na barmana, krzywiąc się lekko.
- Piję, bo jestem pełnoletnia i mam na to kurwa ochotę - oparłam się o ladę łokciem. - Piję, bo zastanawiam się jak się wytłumaczyć klientce, kobieta która próbowała mnie zabić trzy razy nadal jest na wolności, kobieta która próbowała zabić mojego, uh, znajomego z pracy też z resztą jest na wolności, a ja zostałam sama i nie mam pieprzonego pojęcia od czego zacząć.
Schowałam na chwilę twarz w dłoniach, po czym ponownie spojrzałam na Henry'ego. Posłał mi współczujące spojrzenie, po czym odsunął ode mnie szklankę.
- Może od odstawienia alkoholu.
Zaśmiałam się cicho i wyprostowałam.
- Jestem płacącym klientem, trochę to złe dla biznesu tak zabraniać mi pić.
Wzruszył ramionami.
- Nie znamy się od wczoraj, nawet jak na tym poprzestaniesz na dzisiaj, pewnie wrócisz tu za tydzień, kiedy twoja kolejna ulubiona postać w serialu umrze.
Złapałam się teatralnie za serce.
- Et tu, Brute? - zaśmialiśmy się oboje.
- Byle byś nie przyprowadzała tu tych swoich znajomych, mam już wystarczająco dużo problemów bez mafii robiącej sobie siedzibę w moim barze.
- Pracuje w policji, nawet gdyby jakaś mafia mnie śledziła, wątpię by--
- Byle byś nie przyprowadzała tu tych swoich znajomych, mam już wystarczająco dużo problemów bez mafii robiącej sobie siedzibę w moim barze.
- Pracuje w policji, nawet gdyby jakaś mafia mnie śledziła, wątpię by--
Zatrzymałam się, zbierając myśli. Wpadłam na coś, o czym nie pomyślałam do tego czasu. Jak mogłam być taka głupia? To przecież oczywiste.
Rzuciłam banknot, który szybko wygrzebałam z kieszeni na ladę i pobiegłam w stronę wyjścia.
- Reszty nie trzeba!
- Tu nie ma żadnej reszty!
Siedziałam na ławce na przystanku autobusowym, gdzie byłam od jakiegoś czasu umówiona. Stąd zaraz miałam udać się do jednego z zajętych przez policję domów na granicy miasta. Dostałam telefon, że coś się dzieje. Najwyraźniej było to coś ważnego, skoro dali ledwie pół godziny na zebranie się. Gdybym nie była akurat w mieście, pewnie bym nawet nie zdążyła przyjechać.
Korzystając z mijających już powoli ciepłych dni, założyłam okulary przeciwsłoneczne i oparłam się wygodnie o ławkę. Mogłabym już iść w kierunku miejsca spotkania, ale czekałam na...
- Czy to shake? - usłyszałam znajomy głos i przeniosłam wzrok w tamtym kierunku. Uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki plastikowy kubek leżący obok mnie na ławce.
- W szpitalu ich chyba nie mają? Stwierdziłam, że będziesz chciał-- - zmarszczyłam brwi patrząc na Everetta. - Czy ty kupiłeś mi kawę?
Oboje zaśmialiśmy się i wymieniliśmy napojami.
- Piłam już dzisiaj kawę, ale nie pogardzę drugą - powiedziałam biorąc łyk.
- Ja po shake miałem właśnie iść, ale ukochany szef zadzwonił. Powiedzieli ci o co chodzi?
- Oczywiście, że nie - pokręciłam głową. Westchnęłam i wzięłam kolejny łyk kawy. - Jak się czujesz?
- Bywało gorzej - odpowiedział krótko. Muszę przyznać, że obwiniałam się trochę za to, co się stało. Próbowałam jednak o tym dużo nie myśleć.
Udaliśmy się w końcu w stronę domu pod wskazanym przez szefa adresem. Muszę przyznać, że nie podobało mi się takie przybieganie ma każde zawołanie jakiegoś idioty, ale poza tym praca policjanta nie była taka zła. Lepsze to, niż siedzenie w więzieniu.
- A więc, co się właściwie stało podczas mojej nieobecności? - przerwał ciszę Everett.
- Pytasz o Elizę? - zapytałam. Przytaknął, a ja wzięłam głęboki wdech. - No cóż.
Poprawiłam naszyjnik, który maskował mój wygląd. Dobrze, że takie rzeczy istnieją. Znacznie ułatwiają pracę. Rozejrzałam się szybko i przeskanowałam pokój, szukając wzrokiem celu mojego przyjścia tutaj.
Eliza może i jest geniuszem jeśli chodzi o morderstwa, ale była też na tyle głupia, że zacierając swoje ślady doprowadziła mnie prosto pod swoje drzwi. Chyba nie sądziła, że zrobię kopię spisu nieruchomości, które posiada. No cóż, ja nie sądziłam, że cokolwiek z tego spisu to prawda.
Myliłam się oczywiście, ponieważ Eliza odbywała właśnie spotkanie ze swoimi partnerami biznesowymi. Nie wiem co dyskutowali, ale nie miałam też zamiaru się dowiadywać. Zdążyłam już zadzwonić po wsparcie, zanim zdążyło dotrzeć sama pozbyłam się kilku ochroniarzy.
Zdjęłam pistolet z paska i kopnęłam drzwi, które głośno się otworzyły.
- I kiedy powiedziałaś, że jest aresztowana po prostu zaczęła się śmiać? - wzruszyłam ramionami w odpowiedzi. - Wiedziałem, że jest pojebana, ale bez przesady.
Zaśmiałam się pod nosem otwierając drzwi domu. Weszliśmy po schodach, na górze czekała na nas już Madeleine.
- Ty też tutaj?
- Jak widać. Szef na was czeka - weszła do pokoju, my weszliśmy zaraz za nią. W środku zastaliśmy pokój wypełniony ludźmi nerwowo wykonującymi telefony, niektórzy krzyczeli do słuchawki. Kochany szef stał nad jakimś młodym facetem siedzącym przed komputerem.
- W końcu jesteście, chodźcie tutaj!
- O co chodzi? Ragnarok? Bomby atomowe? Bryan Dechart nie żyje?
- Od kilku godzin dostajemy raporty z sąsiednich miast o dziwnym zjawisku. Ludzie są przerażeni, ale póki co jeszcze nic się nie stało - odezwał się młodszy. - Teraz wiemy już, że kierują się w stronę Riverside. Trwają dyskusje czy ewakuować miasto.
- Ale co się dzieje? I dlaczego nas tu po to wezwano? - zapytał Everett zanim ja zdążyłam to zrobić.
- Bo ma to związek z tą dziewczyną, której nie daliście rady aresztować. Z resztą sami zobaczcie, chyba widać już ich przez okno.
Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni, po czym podeszliśmy do okna. Nie byłam przygotowana na ten widok. Niemal zapomniałam jak się oddycha, zdjęłam okulary przeciwsłoneczne.
- Co tu się kurwa...
Rzuciłam banknot, który szybko wygrzebałam z kieszeni na ladę i pobiegłam w stronę wyjścia.
- Reszty nie trzeba!
- Tu nie ma żadnej reszty!
***
Tydzień później...
Siedziałam na ławce na przystanku autobusowym, gdzie byłam od jakiegoś czasu umówiona. Stąd zaraz miałam udać się do jednego z zajętych przez policję domów na granicy miasta. Dostałam telefon, że coś się dzieje. Najwyraźniej było to coś ważnego, skoro dali ledwie pół godziny na zebranie się. Gdybym nie była akurat w mieście, pewnie bym nawet nie zdążyła przyjechać.
Korzystając z mijających już powoli ciepłych dni, założyłam okulary przeciwsłoneczne i oparłam się wygodnie o ławkę. Mogłabym już iść w kierunku miejsca spotkania, ale czekałam na...
- Czy to shake? - usłyszałam znajomy głos i przeniosłam wzrok w tamtym kierunku. Uśmiechnęłam się i wzięłam do ręki plastikowy kubek leżący obok mnie na ławce.
- W szpitalu ich chyba nie mają? Stwierdziłam, że będziesz chciał-- - zmarszczyłam brwi patrząc na Everetta. - Czy ty kupiłeś mi kawę?
Oboje zaśmialiśmy się i wymieniliśmy napojami.
- Piłam już dzisiaj kawę, ale nie pogardzę drugą - powiedziałam biorąc łyk.
- Ja po shake miałem właśnie iść, ale ukochany szef zadzwonił. Powiedzieli ci o co chodzi?
- Oczywiście, że nie - pokręciłam głową. Westchnęłam i wzięłam kolejny łyk kawy. - Jak się czujesz?
- Bywało gorzej - odpowiedział krótko. Muszę przyznać, że obwiniałam się trochę za to, co się stało. Próbowałam jednak o tym dużo nie myśleć.
Udaliśmy się w końcu w stronę domu pod wskazanym przez szefa adresem. Muszę przyznać, że nie podobało mi się takie przybieganie ma każde zawołanie jakiegoś idioty, ale poza tym praca policjanta nie była taka zła. Lepsze to, niż siedzenie w więzieniu.
- A więc, co się właściwie stało podczas mojej nieobecności? - przerwał ciszę Everett.
- Pytasz o Elizę? - zapytałam. Przytaknął, a ja wzięłam głęboki wdech. - No cóż.
. . .
Poprawiłam naszyjnik, który maskował mój wygląd. Dobrze, że takie rzeczy istnieją. Znacznie ułatwiają pracę. Rozejrzałam się szybko i przeskanowałam pokój, szukając wzrokiem celu mojego przyjścia tutaj.
Eliza może i jest geniuszem jeśli chodzi o morderstwa, ale była też na tyle głupia, że zacierając swoje ślady doprowadziła mnie prosto pod swoje drzwi. Chyba nie sądziła, że zrobię kopię spisu nieruchomości, które posiada. No cóż, ja nie sądziłam, że cokolwiek z tego spisu to prawda.
Myliłam się oczywiście, ponieważ Eliza odbywała właśnie spotkanie ze swoimi partnerami biznesowymi. Nie wiem co dyskutowali, ale nie miałam też zamiaru się dowiadywać. Zdążyłam już zadzwonić po wsparcie, zanim zdążyło dotrzeć sama pozbyłam się kilku ochroniarzy.
Zdjęłam pistolet z paska i kopnęłam drzwi, które głośno się otworzyły.
. . .
- I kiedy powiedziałaś, że jest aresztowana po prostu zaczęła się śmiać? - wzruszyłam ramionami w odpowiedzi. - Wiedziałem, że jest pojebana, ale bez przesady.
Zaśmiałam się pod nosem otwierając drzwi domu. Weszliśmy po schodach, na górze czekała na nas już Madeleine.
- Ty też tutaj?
- Jak widać. Szef na was czeka - weszła do pokoju, my weszliśmy zaraz za nią. W środku zastaliśmy pokój wypełniony ludźmi nerwowo wykonującymi telefony, niektórzy krzyczeli do słuchawki. Kochany szef stał nad jakimś młodym facetem siedzącym przed komputerem.
- W końcu jesteście, chodźcie tutaj!
- O co chodzi? Ragnarok? Bomby atomowe? Bryan Dechart nie żyje?
- Od kilku godzin dostajemy raporty z sąsiednich miast o dziwnym zjawisku. Ludzie są przerażeni, ale póki co jeszcze nic się nie stało - odezwał się młodszy. - Teraz wiemy już, że kierują się w stronę Riverside. Trwają dyskusje czy ewakuować miasto.
- Ale co się dzieje? I dlaczego nas tu po to wezwano? - zapytał Everett zanim ja zdążyłam to zrobić.
- Bo ma to związek z tą dziewczyną, której nie daliście rady aresztować. Z resztą sami zobaczcie, chyba widać już ich przez okno.
Popatrzyliśmy na siebie zdziwieni, po czym podeszliśmy do okna. Nie byłam przygotowana na ten widok. Niemal zapomniałam jak się oddycha, zdjęłam okulary przeciwsłoneczne.
- Co tu się kurwa...
<Tego dowiecie się już w następnym odcinku>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz