Od Aideen

   Strzepałam resztkę kurzu z mojego ramienia i cicho westchnęłam. No cóż, nie sądziłam, że tak to się skończy. Spojrzałam w dół na swoje własne zwłoki, leżące u moich stóp.
   Stałam na ulicy w środku miasta, minęło już dobrych kilka godzin od momentu, kiedy ci kretyni odzyskali kontrolę. Powinnam była się lepiej do tego przygotować, powinnam była wiedzieć, że przez jakiegoś niekompetentnego idiotę wszystko się nagle posypie. Mimo tego, nie mogę powiedzieć, że nie osiągnęłam tego, czego chciałam.
   Miasto pogrążyło się w kompletnym chaosie. Na samej ulicy, na której się znajdowałam, nie było żadnego auta bez wybitej szyby. Ziemia zakryta była przez liczne kałuże, niektóre zmieniły barwę na subtelnie czerwoną. W mieście zostało tej nocy przelane dużo krwi. Nigdzie nie widać było jednak żadnych ciał, wszystkie zostały wyczyszczone albo przez głodne wilkołaki, które nakręcane moją magią wpadły w taki szał, jakiego świat od dawna nie widział, albo przez jakiekolwiek służby jeszcze pozostały w tym przeklętym mieście. Większość ulicznych lamp była wyłączona, panowała praktycznie całkowita ciemność. Jedynym źródłem światła był księżyc w pełni, który wciąż znajdował się wysoko na niebie. Spojrzałam w stronę drugiego końca ulicy. W oddali widać było światło płomieni, które pochłaniały to, co zostało jeszcze z jednego z samochodów. Poznałam tamto miejsce jako dół budynku, z którego wcześniej tej nocy zrzuciłam Emmę. Należało się tej szmacie.
   Uniosłam półprzezroczyste dłonie i na nie spojrzałam. Obróciłam jedną kilka razy i uważnie się jej przyjrzałam. Przewróciłam oczami, zrobiłam duży krok ponad moim ciałem i zaczęłam iść przed siebie. Na szczęście po śmierci mogę być niewidzialna dla innych, jeśli sobie tego zażyczę, więc nie miałam problemu z przechadzaniem się po prostu ulicami miasta, które właśnie przechodzi przez atak tysięcy wilkołaków. Nie żeby to, czy ktoś mnie widzi, miało znaczenie. W końcu ja już nie żyję, gorzej nie będzie. Mimo tego, widok płonącego samochodu z wgniecionym dachem, znajdującego się idealnie pod miejscem, z którego spadła moja "rywalka", jest widokiem sprawiającym mi radość.
   Weszłam po schodach na najwyższe piętro budynku i po prostu przeszłam przez zamknięte drzwi. Rozejrzałam się szybko po dachu, na którym dalej widać było ślady po drobnej walce, jaka się tu niedawno odbyła. Zerknęłam na ciało wampirzycy, którą wcześniej zastrzelił tutaj Everett. Gdybym się postarała, nieźle bym go za to udupiła. Mało prawdopodobny jest jednak sam fakt, że przeżyje noc, a nie obchodzi mnie życie tej kobiety na tyle, żeby znowu pociągać za sznurki, do jakich mam dostęp, tylko po to żeby ten idiota spadł z rangi. On też ma kontakty, nigdy by go nie zwolnili. Nawet jeśli by się to stało, szczerze wątpię, że na długo.
   Podeszłam do kąta dachu i sięgnęłam do torby, która tam leżała. Skupiłam moc w mojej dłoni i wyjęłam znajdujący się tam telefon. Wybrałam szybko numer i wzięłam głęboki wdech, słuchając dźwięku sygnału.
- Dallas? Potrzebuję pomocy.
***
Kilka dni później...

   Siedziałam na kanapie i słuchałam rozmowy przez telefon. Siedzenie nie jest już przyjemne, kiedy jesteś martwy. Wszystko jest twarde i zimne jak kamień, każda poduszka i każdy koc. Uczucie było okropne, ale Dallas robił wszystko co mógł, żeby mi pomóc. On od zawsze był jedyną osobą, której potrzebowałam. Chodził teraz po pokoju niespokojnie w jedną i w drugą.
- Tak, będziemy tam. Dzięki - rozłączył się, opuścił rękę z telefonem i spojrzał na mnie. Zatrzymał się i milczał przez chwilę, prawdopodobnie zastanawiając się co powiedzieć.
- No, dawaj. Wiem, że pewnie powiesz coś w stylu mam dobrą i złą wiadomość, więc po prostu się wysłów, baranie - zmarszczyłam brwi niezadowolona. Mój przyjaciel westchnął.
- Dobra jest taka, że mam kogoś kto prawdopodobnie może ci pomóc.
   Uśmiechnęłam się lekko. W końcu wrócę do świata żywych. Ciągłe cierpienie się skończy, wszystko będzie dobrze i będę mogła dokończyć to, co zaczęłam.
- A zła? - zapytałam, wracając myślami do rzeczywistości.
- Wyraźnie powiedziała, że nie zrobi tego za darmo.
- Powiedziała? Kogo znalazłeś, znam ją?
- Uspokój się, bo brzmisz jak zazdrosna dziewczyna - Dallas podszedł do mnie, usiadł obok na kanapie i włożył telefon do kieszeni. - Kojarzysz nasz wtyk w policji? Rozmawiałaś z nią jakiś czas temu.
   Musiałam chwilę pomyśleć, żeby przypomnieć sobie o kim mówi. Rozmawiałam ostatnio z wieloma osobami, ale skojarzyłam jakąś kobietę, z którą widziałam się niedługo przed początkiem rewolucji.
- Tak, chyba tak. Jak ona miała, Lilith?
- Lilly. Ale byłaś blisko - poprawił mnie.
- No dobra, co z nią? Czego chce?
- Jeszcze nie powiedziała. Zapewne pieniędzy, wszyscy chcą pieniędzy. Dla nas to nie jest jakiś duży problem. Jak chce czego innego to się zobaczy, w każdym razie załatwimy to. Będziesz jak nowa - uśmiechnął się lekko. Poruszył się lekko, jakby chciał mnie przytulić, ale od razu przypomniał sobie, że nie może. Westchnęłam i też się uśmiechnęłam.
- Dziękuję. Na ciebie zawsze mogę liczyć.
- Od tego są przyjaciele.

***

   Dallas zapukał do drzwi. Przez ramię przerzuconą miał dużą, materiałową torbę. Przypadkowa osoba może pomyśleć, że po prostu idzie na siłownię czy coś. Tak naprawdę w torbie znajdowało się oczywiście moje ciało, dopilnowaliśmy żeby jego zapach nie był wyczuwalny. Stałam obok mężczyzny ze skrzyżowanymi rękoma i rozglądałam znudzona po okolicy.
   Otworzyła nam czerwonowłosa kobieta. Dallas chciał coś powiedzieć, ale go uprzedziłam.
- Lilly Mey, jeśli się nie mylę? Jestem Aideen, rozmawiałyśmy jakiś czas temu. Mamy sprawę, w której nam pomożesz. Może wejdziemy do środka i przedyskutujemy warunki?

<Lilly?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

^